Recenzje

Star Wars. Eskadra Alfabet: Puste słońce – recenzja

Niedawno na polskim rynku premierę miała nowa powieść ze świata Star Wars. Eskadra Alfabet: Puste słońce to drugi tom trylogii Alexandra Freeda, opisującej zmagania pilotów z tytułowej eskadry ze złowrogim, imperialnym Skrzydłem Cienia. Pierwsza odsłona ich rywalizacji zdecydowanie przypadła mi do gustu, a jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia – czy w takim razie Puste słońce jest satysfakcjonującym daniem głównym po zadowalającej przystawce? Przekonajmy się.

Akcja powieści zaczyna się jakiś czas po wydarzeniach z pierwszego tomu. „Abecadło” radzi sobie coraz lepiej jako drużyna i ma za sobą wiele udanych misji. Jednocześnie ciągle nękają ich wspomnienia z Pandem Nai oraz wcześniejszych starć ze Skrzydłem Cienia. Na horyzoncie pojawia się jednak okazja do zemsty i ostatecznego rozgromienia 204. Pułku Imperialnych Myśliwców. Nowa Republika planuje bowiem ofensywę na świecie-mieście Troithe – dawniej klejnocie wśród planet Jądra, a obecnie zapuszczonej bliźniaczce Coruscant, krążącej dookoła czarnej dziury. Udany i przemyślany atak to idealna sposobność, by wciągnąć imperialnych pilotów w zasadzkę. Jak to jednak bywa w takich sytuacjach, nie wszystko idzie zgodnie z planem – szczerze powiedziawszy, dosłownie nic nie poszło zgodnie z nim.

Po drugiej stronie barykady mamy wspomniane Skrzydło Cienia. Po wydarzeniach mających miejsce na Akivie (pierwszy tom trylogii Koniec i początek), swoją władzę nad Imperium przypieczętowała admirał Rae Sloane, która kontaktuje się z pozostałymi przy życiu oddziałami Imperium. Przed Skrzydłem stoi teraz pytanie – dołączyć do głównych sił czy też starać się na własną rękę w jak największym stopniu zaszkodzić Nowej Republice i zemścić się na pilotach z „Abecadła”, mając świadomość nieuchronnej w tej wojnie klęski? W tym samym czasie do formacji powraca jej były dowódca, Soran Keize, jednak jego tymczasowa dezercja nie uchodzi mu na sucho i musi udowodnić wszystkim, że jest godnym zaufania oficerem, któremu zależy na dobru pułku.

Jak możemy zauważyć, punkt wyjścia dla fabuły wydaje się być znacznie ciekawszy, niż miało to miejsce w przypadku 1. tomu, a jej realizacja przez większość czasu zdaje się to potwierdzać. Kreślona przez Freeda przygoda nie jest tylko pretekstem do opisu kosmicznych walk (których znajdziemy tym razem jak na lekarstwo) ani postawienia protagonistów w sytuacji bez wyjścia. Zdecydowanie mamy tutaj styczność z historią napędzaną przez samych bohaterów i określone wybory, jakie podejmowali oni na przestrzeni całej powieści, w znaczący sposób rzutujące także na ich relacje z otoczeniem. W ogólnej perspektywie to wszystko jednak traci większe znaczenie. Podkreślenie bezsensu prowadzenia wojny przez to, że obie strony nie wierzą w jakikolwiek skutek wynikający z podbicia Troithe, jak i przez wymowną symbolikę czarnej dziury, która w przyszłości pochłonie cały układ, sprawia, że powieść zyskuje zaskakujący wymiar także w warstwie metanarracji.

Freedowi udało się poprawić to, na co akurat zwracałem uwagę w poprzedniej recenzji. Mamy do czynienia ze znacznie lepszym tempem, zwłaszcza w pierwszym i drugim akcie. W trzecim bywa z tym różnie, co jest pokłosiem decyzji o rozdzieleniu wątków poszczególnych postaci – przetykanie pełnego desperacji i niepokoju przygotowania Rebeliantów do finałowego starcia z niemal pozbawioną akcji i bardzo długą sekwencją introspekcji jednego z bohaterów koniec końców nie wypadło najlepiej. Odnoszę wrażenie, że jest też dużo więcej akcji niż w poprzednim tomie, a towarzyszące jej przeżycia są o wiele bardziej intensywne, przez co niełatwo oderwać się od lektury. No i przede wszystkim drugi tom rządzi się innymi prawami niż pierwszy, więc udało się uniknąć bardzo przewidywalnej linii fabularnej, która nie tylko rozwija to, co znamy z poprzedniczki, ale też nie boi się wprowadzać nowych rzeczy i pchać opowieść w nie do końca oczekiwanym kierunku.

Mimo wszystko autor zdecydował się zastosować jedno z dość kliszowych rozwiązań, a mianowicie odseparowanie członków „Abecadła” na pewnym etapie fabuły, mniej więcej w okolicach połowy powieści, kiedy to wychodzi na jaw sekret Yrici Quell, związany z Operacją Popiół. Na dobrą sprawę pierwsza połowa, kiedy bohaterowie nadal przebywają razem, jest jeszcze dość spokojna i nie dowiadujemy się zbyt wiele nowych rzeczy o bohaterach (czego w żadnym wypadku nie odbieram jako wady). Zmienia się to w drugiej połowie, równolegle ze zmianą struktury, która przeradza się w zbiór fragmentów skupiających się na każdym (poza Kairos) członku Eskadry z okazjonalnymi (i pojawiającymi się od samego początku) wtrąceniami w postaci perspektywy Sorana Keize. Nie chcę dokładnie zdradzać okoliczności tego rozdzielenia, jednak niesie ono za sobą bardzo interesujące skutki, które odegrają nie tylko dużą rolę w finałowym tomie, ale ogromnie wpłynęły na kształt drugiej połowy powieści, w znacznym stopniu pogłębiając większość protagonistów, muszących stawić czoła konsekwencjom swoich wcześniejszych decyzji.

Yrica musi przezwyciężyć strach, przemyśleć swoją przeszłość i przyszłość, zaakceptować wybory, jakich dokonała, i ostatecznie wybrać stronę. Nie jest to wcale takie łatwe, zwłaszcza, kiedy odkrywa prawdę o Soranie, swoim dawnym mentorze. Jej wewnętrzne zmagania, ze sporym posmakiem pewnego mistycyzmu, to zresztą mój ulubiony wątek powieści, szczególnie w połączeniu z kontynuacją losów Caerna Adana. Poznanie przeszłości Balosarianina i zrozumienie jego motywacji sprawiło, że zyskał w moich oczach – tak to już u Freeda bywa, że nic nie jest czarno-białe i nawet drugoplanowi bohaterowie zyskują ciekawą głębię.

Chass zaczyna zmagać się z ogromną traumą, która doprowadza nie tylko do nałogu, ale i etapu, w którym dołącza do tajemniczej sekty. Akurat ten wątek podobał mi się najmniej i choć na papierze brzmi świetnie, tak mam wrażenie, że zabrakło trochę pary na pójście o krok dalej, by lepiej ukazać mechanizmy i sposoby myślenia, jakimi rządzą się tego typu grupy. Niemniej Chass wychodzi z całej przygody mocno odmieniona i nie mogę się doczekać, żeby lepiej przyjrzeć się jej relacjom z resztą Eskadry. Nath to na dobrą sprawę jedyny bohater, który nie przechodzi żadnej drogi i jest takim samym lojalnym manipulantem, jak wcześniej, jednak pod koniec powieści podejmuje kilka pozytywnie zaskakujących decyzji, okazując się nieocenionym wsparciem psychicznym.

Najciekawiej obok Quell wypada niezwykle empatyczny Wyl Lark, znajdujący się w coraz to bardziej niebezpiecznych obszarach działań wojennych i wbrew sobie dorabiający się zobowiązania w postaci dowodzenia eskadrą. Całą powieść czekałem, aż jego postać rozsypie się niczym domek z kart, jednak na razie to nie nastąpiło – Freed, liczę na Ciebie w Cenie zwycięstwa. Tak jak wspomniałem wcześniej, niestety Kairos całkiem szybko schodzi na dalszy plan, by nie powiedzieć, że w ogóle znika z kart powieści, i to w momencie, kiedy autor wreszcie zaczął uchylać rąbka tajemnicy na temat jej tożsamości i przeszłości.

Wśród głównych bohaterów należałoby także wymienić Sorana Keize. Bardzo podobał mi się jego wątek w Eskadrze Alfabet i czuć tutaj echa tej kreacji. Jednocześnie Soran nie jest bezdusznym imperialnym, jakiego moglibyśmy sobie wyobrazić na stanowisku dowódcy pułku. Ba, on na to dowództwo musi sobie najpierw zasłużyć, będąc w pewien sposób poniżonym „rangą” doradcy. Jego spojrzenie na całą wojnę oraz próba zagwarantowania swoim ludziom bezpieczeństwa, kiedy otoczenie robi wszystko, by mu w tym przeszkodzić, jest niezwykle interesujące. Sposób, w jaki Freed to przedstawia, pozwala mi kwestionować, na ile zły w tym konkretnym momencie historii jest jego oddział, pomimo przynależności do bezdyskusyjnie nikczemnego Imperium. Zresztą cała kreacja Skrzydła Cienia unika papierowości i jednowymiarowego „są źli, bo są źli”. To ludzie z krwi i kości, którzy mają swoje motywacje i sposoby na radzenie sobie z trwającą wojną (cały motyw zbudowany dookoła Posłańca Palpatine’a nadal wywołuje we mnie ciarki), nawet jeśli krótki czas, jaki z nimi spędzamy, nie pozwala dostatecznie głęboko wgryźć się w ten aspekt.

Ponownie Freed świetnie odnajduje się w nawiązaniach do pozostałych dzieł ze świata Gwiezdnych wojen. Wspomniany wcześniej występ Rae Sloane to zaledwie początek, bo z samej trylogii Chucka Wendiga znalazło się też miejsce na krótkie napomknięcie o Akivie i sytuacji na Coruscant. Recenzowaną książkę można także w pewnym sensie traktować jako nieoficjalną quasi-kontynuację Kompanii Zmierzch – 61. Kompania Piechoty Mobilnej Sojuszu Rebeliantów pojawia się w książce i prowadzi operacje na powierzchni, kiedy piloci eskadr Nowej Republiki zasiadają za sterami swoich statków. Mogę tylko żałować, że ich występ jest dość skromny (i absolutnie nie musicie znać ich wcześniejszych przygód, choć są one pobieżnie wspomniane), a Alexander zdaje się mieć paniczny lęk przed bardziej szczegółowym jej opisaniem – stąd też nie uświadczycie skróconej, potocznej nazwy jednostki czy imion żołnierzy za wyjątkiem Carvera i Tik, mimo że opisy pozostałych bohaterów wyraźnie wskazują chociażby na Namira. Ponadto nie brakuje odniesień do ostatniej dużej gry wideo z kosmicznego uniwersum, czyli Squadrons, której kampania fabularna toczy się równolegle do wydarzeń z Pustego słońca. Stąd też, zwłaszcza w kontekście nieobecności generał Syndulli, często natrafimy na wspomnienie Eskadry Szpica, sektora Bormea, Lindona Javesa i okrętu flagowego Szpicy, czyli Powściągliwości. Czytelnicy komiksowych TIE Fightera oraz Rozbitego Imperium również powinni znaleźć coś dla siebie, a na fanów Expanded Universe czeka cała masa drobnych smaczków.

Nie da się ukryć, że Alexander Freed to obecnie ten autor literackich Gwiezdnych wojen, który ma najlepszy styl. Niezależnie od tego, czy to wniknięcie w głowy i psychikę bohaterów, najzwyklejszy opis tła czy niezwykle widowiskowe, obrazowe i militarnie precyzyjne sceny batalistyczne – wszystko tu jest przemyślane i do siebie pasuje, pokazując nam, jak dobrym warsztatem dysponuje autor. Wszystko to udaje się zachować także w polskiej wersji językowej. Po raz drugi nie mam jak się przyczepić do tłumaczenia Krzysztofa Kietzmana, które jednocześnie tchnęło nieco więcej życia do powieści i znacznie uprzyjemniło jej odbiór. Pewien luz, trochę przeszkadzający mi w poprzednim tomie, tutaj jest nieocenioną zaletą z uwagi na znacznie większy ciężar powieści. W porównaniu do Kompanii Zmierzch, którą odświeżyłem sobie tuż przed lekturą Pustego słońca, więcej radości z czytania czerpałem przy tej drugiej książce.

Skoro jednak przywołałem polski tytuł drugiej odsłony Eskadry Alfabet, muszę ponownie (a pierwszy raz po lekturze) zwrócić uwagę, że jest dla mnie nietrafiony. Odwołuje się zaledwie do fragmentu jednego wątku – może kilku z nich, jeśli zechcemy na siłę dopatrywać się głębokich metafor – jednak w żadnym wypadku nie opisuje dobrze całej treści, jak miało to miejsce w przypadku oryginalnego Shadow Fall.

To jednak drobna uwaga, która na dobrą sprawę nie rzutuje na ocenę książki, bo przecież najważniejsza jest jej treść, a ta została wydana w sposób, do którego Olesiejuk już nas dobrze przyzwyczaił. Mamy więc miękką okładkę ze skrzydełkami, na których znalazły się opis fabularny oraz notka o autorze. W środku czeka na nas 512 stron powieści. Warto pochwalić wydawnictwo za drobną korektę okładki względem oryginału w postaci dodania kolorowego paska na samym dole, dzięki czemu udało się zachować spójność stylistyczną z okładką 1. tomu.

Gdybym miał skonkludować powyższe rozważania jednym słowem, powiedziałbym „czytajcie!„, szczególnie jeśli jesteście już po lekturze Eskadry Alfabet. Puste słońce to świetna książka, która nie tylko w interesujący sposób rozwija wątki z pierwszego tomu, ale gwarantuje równie ciekawe przetasowania, przez co nie mogę doczekać się finałowej odsłony. Lekkie pióro i lepsze niż w pierwszym tomie zgłębienie bohaterów z obu stron barykady gwarantuje, że powieść powinna spodobać się także tym czytelnikom, którzy od gwiezdnowojennej literatury oczekują czegoś więcej niż pustych scen akcji.


Autor recenzji: Michał Żebrowski

  • Tytuł: „Star Wars. Eskadra Alfabet: Puste słońce”
  • Autor: Alexander Freed
  • Wydawnictwo: Olesiejuk
  • Data premiery wydania: 26 stycznia 2022

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.