GryRecenzje

„Star Wars Jedi: Ocalały” – recenzja przedpremierowa

Z utęsknieniem czekaliśmy cztery lata… i jeszcze jeden dodatkowy miesiąc. Ale już za kilka dni Cal Kestis i BD-1 w końcu zaszczycą nas swoją obecnością wraz z premierą nowej gry Star Wars Jedi: Ocalały. Po sukcesie pierwszej odsłony serii zapewne każdy zapalony gracz – jak i po prostu miłośnik uniwersum – nie mógł doczekać się ponownego spotkania z kosmicznym duetem. Odliczanie wkrótce się jednak skończy. Przygotujcie swoje miecze świetlne, czas rozczłonkować paru szturmowców.

Tekst nie zawiera spoilerów z gry Star Wars Jedi: Ocalały. Opisane sytuacje fabularne są jedynie namiastką pierwszych scen rozgrywki.

Jedi: Ocalały to nowy początek

Cal wciąż sabotuje Imperium, BD-1 wiernie trwa u jego boku, Modliszka pokonuje kolejne parseki –  co zatem się zmieniło? Okazuje się, że całkiem sporo. Rycerz Jedi rozpoczyna swoją przygodę na doskonale znanej nam planecie Coruscant, której oprawa graficzna dodaje uroku, a gra świateł sprawia, że po prostu się… zachwyciłam. I cóż się dziwić, skoro cała otoczka wywołuje pozytywne wibracje nostalgii. Wszystko na pierwszy rzut oka wygląda ładnie, znajomo i masywnie. Po pierwszym oddechu i uśmiechu fana na to ewidentne oczko od producentów zorientowałam się, że coś jest nie tak. Cal Kestis nie ma u boku rozważnej Cere, Greez nie doprawia swoich autorskich dań kolosalną ilością soli, a wojownicza Merrin nie próbuje zabić nikogo wzrokiem. W zamian za to zostajemy wrzuceni w wir nieoczekiwanych zdarzeń, w których kompanami są nam obce, z punktu widzenia pierwszej odsłony, postaci. I o ile moja pierwsza reakcja była naładowana smutkiem i rozżaleniem – bo przecież kto chciałby pozbywać się uroczego Greeza Dritusa –  o tyle dalsza część rozgrywki przekonała mnie, że sytuacja szybko może się zmienić, a każdego da się polubić. Szczególnie jeśli znajomi-nieznajomi pomagają naszemu bohaterowi w… zaplanowanej akcji sabotażowej na planecie stolicy, w której głównym celem jest jeden z aktywnych senatorów. Pięć długich lat może wiele zmienić, prawda?

Dużo, więcej, mnóstwo…

…opcji, mechanik i lokacji. Producenci z pewnością nie próżnowali przy tworzeniu nowej odsłony gry. Przygotujcie się na wiele czasu spędzonego na eksploracji, szczególnie w przypadku głównej planety. Twórcy wspomogli graczy opcją szybkiej podróży oraz systemem mountów (oczywiście jeśli tak można nazwać oswajanie nikłej ilości futrzastych przyjaciół), co z pewnością ułatwia sprawę w przypadku charakterystycznego dla serii backtrackingu. Nie zmienia to jednak faktu, że teren grywalny w przypadku głównej planety jest stosunkowo duży. Na szczęście odwiedzanie każdego zakamarka po prostu sprawia przyjemność. Co dalej?

Po pierwszym starciu z przeciwnikiem doszło do mnie, że ta sama z pozoru gra jest jednak nieco inna. System walki w Survivor wymaga od gracza większej interaktywności, umiejętności bitewne mają więcej opcji rozwoju – a to głównie dzięki nowym postawom i atutom.

W toku gry Cal uczy się różnych technik walki mieczem, którymi możemy manewrować podczas rozgrywki – od postawy jednoręcznej po dwuręczną, wyjętą prosto z rąk Kylo Rena. Po wybraniu dwóch najbardziej interesujących nas chwytów miecza możemy dowolnie wymieniać się pomiędzy tymi właśnie trybami podczas walki. W efekcie każdy gracz może dostosować swój styl gry – nawet jeśli lubuje się w atakach dystansowych. Mało? Dodatkową opcją stał się system atutów, który działa dokładnie tak samo, jak zdobywane w wielu grach perki, podwyższające dany dział statystyk Cala. Jedyną zagwozdką w całym systemie atutów jest potrzeba umiejętnego dysponowania miejscem, bo to – jak możemy się domyślać – jest bardzo ograniczone.

Po niemal dwudziestu godzinach gry, którymi mogę pochwalić się w bibliotece EA, zdołałam poznać tytuł wystarczająco, by odpowiednio spersonalizować styl walki. Co prawda pierwsza odsłona oferowała pewien ograniczony wybór postawy w starciach z wrogami, ale to dwójka skradła moje serce (szczególnie gdy zorientowałam się, że punkty medytacji posiadają opcje treningu poza rozgrywką, które pomogły mi opanować umiejętności z nikłymi zdolnościami gry na padzie). Oferta rozwojowa jest większa i z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Nie wspominając o tym, że system rozczłonkowywania przeciwników sprawia niemałą satysfakcję…

Nie tylko system rozwoju i walki przeszedł diametralną zmianę w przypadku gry Star Wars Jedi: Ocalały. Powstało wiele pobocznych zajęć, które potrafią naprawdę przyjemnie zająć czas, gdy chwilowo nie chcemy ratować świata. Na głowie naszego Jedi znalazły się dodatkowo misje poboczne, zlecenia likwidacyjne, rozwój bazy wypadowej, akwarystyka, ogrodnictwo, werbunek DJ’a do kantyny… Cóż, musicie zobaczyć to sami.

Mullet czy „na jeża”?

Jeśli komuś z Was przeszkadzał młodzieńczy wygląd Cala, to teraz przyszła pora na wykreowanie prawdziwego drwala z krwi i kości. Rozszerzona opcja w personalizacji miecza świetlnego oraz naszego ukochanego BD-1 idzie w parze z doborem nowej fryzury naszego Jedi. Oczywiście nie mogło zabraknąć słynnego mulleta, którym na salonach chwalił się za młodu sam Obi-Wan Kenobi. Tym samym możemy zabrać Cala nie tylko do fryzjera, ale i doradcy modowego (gdzie jest ponczo?!). Któż by nie skorzystał. Już po paru godzinach rozgrywki mój rudowłosy chłopiec stał się pełnoprawnym mężczyzną, a edycja brody Cala sprawiła, że chwilowo poczułam się jak w Simsach. Co tam ratowanie świata – obcinamy „na jeża”, czy mullecik? Haczykiem w całym zachwycającym mnie systemie personalizacji jest żmudne poszukiwanie skrzynek z odpowiednimi modyfikacjami. Ale eksploracja jest przecież podstawą serii. Niektóre z modyfikacji możemy również nabyć w sklepach u wybranych postaci. 

Niech mullet będzie z Wami.

Jedi: Ocalały oferuje tryb dla każdego

Zróżnicowanie trybów dla graczy o różnych dolegliwościach to z pewnością domena produkcji XXI wieku. Star Wars Jedi: Ocalały oferuje nam nie tylko tryb dla daltonistów. Twórcy zadbali również o graczy z objawami choroby symulatorowej, ale i dla cierpiących na arachnofobię. Zdecydowanym pionierem w rozwoju drugiej opcji jest studio Obsidian Entertainment, które wprowadziło podobne rozwiązanie w przypadku swojej produkcji – Grounded. Warto wspomnieć, że niedawno debiutujące Hogwarts Legacy doczekało się jedynie fanowskiej modyfikacji wprowadzającej tryb dla arachnofobów. Zdecydowanie cieszy obecność włączenia takiej opcji już w wyjściowej wersji gry.

Dodatkowym atutem jest pięć poziomów trudności oraz udogodnienia, które ułatwiają nam poruszanie się po mapie przy użyciu wskaźnika pomocniczego (przypomnijmy, że wiele osób miało trudności z rozczytywaniem mapy w pierwszej odsłonie gry). Standardowe podpowiedzi BD-1 zostały dodatkowo wsparte przez możliwość włączenia opcji podpowiedzi klawiszowej, które nie raz przypominały mi o odpowiedniej sekwencji przycisków tuż przed niechybną śmiercią. Twórcy z pewnością zetknęli się z feedbackiem fanów, co wyszło tylko na dobre.

Głos bez głębi

W odbiorze całej otoczki fabularnej przeszkadzał mi jeden fakt – chociaż z pewnością jest to mocno subiektywne doznanie. Polski dubbing, na który zdecydowałam się z przeświadczeniem o rosnącym poziomie rodzimego aktorstwa głosowego w grach, wydawał się dla mnie nieco… sztywny. Wypowiedzi, które docelowo miały być nacechowane emocjonalnie, odbierałam jako płytkie i bez wyrazu. Najlepiej w tej roli poradził sobie BD-1, bezdyskusyjna wygrana. Co ważne, tym razem gra umożliwia wybór różnych wersji językowych. Oryginalna ścieżka dźwiękowa pozostaje zatem do sprawdzenia w najbliższej przyszłości.

Fabuła lepsza od jedynki?

Temat, do którego powinnam podejść wyjątkowo ostrożnie. I nie chodzi tu jedynie o fanowską politykę spoilerową, a fakt, iż jest co zdradzać. Star Wars Jedi: Ocalały to odsłona, która w mojej prywatnej opinii trzyma równy, a nawet i wyższy poziom fabularny w stosunku do swojego poprzednika. Zostajemy wrzuceni w wir wspomnień z ery Wielkiej Republiki, który jakimś cudem zdołał połączyć się z teraźniejszością i to właśnie on staje się głównym motorem napędowym wydarzeń. Uniwersum wydaje się ostatnimi czasy mocno skupiać na tym okresie, który z pewnością jest wart poświęconego czasu. Jest to miła odskocznia od standardowych zabiegów Lucasfilmu, które przez ostatnie lata stale łączy poszczególne elementy uniwersum, lawirując w jednym okresie lub wokół jednego problemu.

Cal Kestis nadal szuka swojego miejsca na świecie, poznaje nowych ludzi, rozpatruje przeszłość i walczy z niegodziwcami Imperium. Gra oferuje nam parę ciekawych debiutów, ale i zaskakujących, niekiedy rozczulających powrotów. Antagoniści posiadają ciekawą przeszłość, intrygujący rozwój personalny – ale czy ktoś lub coś zdoła pokonać ostateczny „pojedynek” z Vaderem w finalnych scenach Fallen Order? Cóż, musicie zobaczyć sami.

Jedi: Ocalały – wstępny werdykt

Dla fanów uniwersum Gwiezdnych wojen gra będzie po prostu czystą frajdą. Irytacja towarzysząca niektórym starciom nie odbiera zabawy, powiązanej z chęcią poznania całego świata przedstawionego nam przez twórców. Uparcie prę do przodu, żeby spełnić swój cel: odkryć każdą lokację i każdą skrzynkę w poszukiwaniu mulleta. Oczywiście nie obejdzie się bez minusów – bo kim bym była, gdybym jako fanka Star Wars czegoś nie skrytykowała. Jednym z nich jest przecież wspomniany wcześniej dubbing, czy też brak informacji poziomowych, które zdecydowanie uchroniłyby mnie parę razy przed śmiercią z rąk zbyt silnego moba. Fabularnie Ocalały nie jest diamentem pośród kamienia, ale z pewnością zainteresuje stałych podglądaczy. Szersze objaśnienia już wkrótce, a tymczasem – wracam do rozgrywki.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.