Czekaliśmy, czekaliśmy, no i się doczekaliśmy! Pierwszy aktorski serial w uniwersum Star Wars w końcu dotarł na stację końcową i możemy cieszyć się premierą pierwszego odcinka zatytułowanego po prostu jako Rozdział 1.
Mówiąc krótko – jest wspaniale. Wiązałem z Mandalorianinem ogromne oczekiwania i nie jestem ani trochę zawiedziony, choć epizod idealny nie był.
Co nas czeka w samym odcinku? Ano mamy trochę latania od planety do planety, gdzie możemy między innymi zaobserwować, jak wygląda profesja łowcy nagród. Fragment może nieco przydługi i chaotyczny, jednak samo przedstawienie zawodu protagonisty od kuchni wygląda naprawdę dobrze. Do tego lokacje prezentują się przepięknie i niezwykle klimatycznie (na co mogła mieć wpływ spora rzesza obcych), no i znalazło się miejsce na nawiązanie do Holiday Special oraz pogłębienie kultury Mandalorian.
Wszystko zmienia się, gdy bohater dostaje tajemnicze zlecenie. Początkowo niechętny, godzi się jednak przyjąć misję, w czym upatruje także okazję dla swojego ludu – tak, nasz Mandalorianin jest członkiem obecnego w serialu Klanu, z którego kowala (kowalkę?) mogliśmy zobaczyć w opublikowanych wcześniej spotach. Przy okazji jesteśmy świadkami tego, jak najprawdopodobniej będzie ewoluowała beskarska zbroja.
Druga część odcinka związana z poszukiwaniem celu wypada dużo lepiej. Jest dynamiczniej, mamy więcej akcji, a serial mocno punktuje bardzo przyjemną chemią między bohaterami i świetnym aktorstwem w wykonaniu Pedro Pascala (Mandalorianin), Nicka Nolte’a (Kuiil), Taiki Waititiego (IG-11) i postaci granej przez Wernera Herzoga. Dodajmy do tego niesamowity balans między humorem i powagą, ogromnie zaskakujący zwrot fabularny w finale i otrzymujemy naprawdę solidną końcówkę odcinka, po której nie sposób nie czekać na kontynuację.
Serial wypada też fenomenalnie w kategoriach technicznych. Wspominałem już o gęstym klimacie, licznych obcych (w tym klasycznych!) oraz świetnym aktorstwie, ale to nie wszystko, bowiem The Mandalorian muzyką stoi. Ludwig Göransson stworzył naprawdę klimatyczny i wpadający w ucho soundtrack, będący mieszanką znanych dźwięków z takimi, których nie kojarzylibyśmy z uniwersum. Możecie go posłuchać m.in. w serwisach streamingowych – gorąco polecam to cudo. Żeby jednak nie słodzić twórcom do oporu, dodam, że scenografie i CGI balansują od świetnych do „tylko” dobrych, a Dave Filoni w roli reżysera wypadł poprawnie. To jednak jego pierwsze spotkanie z aktorską produkcją, więc jestem w stanie przymknąć na to oko, choć sceny akcji mogły wypaść znacznie lepiej.
Niemniej jednak otrzymujemy dawkę niemal filmowo wyglądających Gwiezdnych wojen na małym ekranie, które na dodatek mają spory potencjał w kwestiach fabularnych i kreacji bohaterów. I ja to w pełni kupuję.
Jeden komentarz