Recenzje

„Star Wars: The Rise of Skywalker” – recenzja

Jestem już po seansie finałowej części sagi Star Wars, czas więc spisać to, co kołacze się od wczoraj w mojej głowie na temat filmu J.J. Abramsa. Nie ukrywam, że jest to chyba najtrudniejsza recenzja, jaką przychodzi mi pisać od czasu założenia Rebelianckich Szumowin – nie dlatego, że nie wiem, co myśleć o The Rise of Skywalker, bo wiem doskonale, ale dlatego, że boję się, iż z nadmiaru emocji nie uda mi się dobrze ubrać w słowa myśli, które chcę Wam przekazać… Ale, jak to mówią, raz kozie śmierć!

Spoilery-epizod-ix

The Rise of Skywalker bez wątpienia stanowił największe wyzwanie w reżyserskiej karierze Abramsa – twórca musiał zakończyć ponad 40-letnią sagę, na którą składa się dziewięć totalnie różnych od siebie filmów, produkowanych na przestrzeni narodzin dwóch pokoleń. Z pewnością było to zadanie niełatwe i widać, że przysporzyło całej ekipie niemałego bólu głowy, ale jedno jest pewne – nikt już nie będzie mógł zarzucać J.J. Abramsowi, że chodzi na łatwiznę, jak to miało miejsce po premierze Przebudzenia Mocy. Najnowsza część jest pełna bardzo odważnych decyzji fabularnych (które czasem działają, a czasem wręcz przeciwnie – jak w każdej produkcji), przez pierwszą połowę filmu tempo jest wręcz zabójcze, co może przyprawić o zawroty głowy nawet obeznanych fanów (o przeciętnych widzach nie wspominając), a ilość smaczków i nawiązań do innych tytułów ze świata Gwiezdnych Wojen jest tak ogromna, że można by nimi obdarować co najmniej dwa dodatkowe dzieła.

Epizod IX dobitnie uwydatnia lekcje, jakie reżyser wyniósł z pracy nad Przebudzeniem Mocy i z opinii widzów na temat Ostatniego Jedi nakręconego przez Riana Johnsona. Czasem są to nauczki dobre i odpowiednio wykorzystane w prowadzeniu fabuły, a czasem czuć, że twórcy bardzo chcieli przypodobać się fanom na siłę, przez co w pewnych miejscach wątki zgrzytały i nie mogły się odpowiednio dotrzeć. Abrams bez wątpienia nauczył się sprawniej operować nostalgią, która, choć była wszechobecna, nie rzucała się w oczy i nie dominowała nad przekazem, jak to miało miejsce w pierwszej części najnowszej trylogii. Nieco zdziwiło mnie zignorowanie pewnych elementów i postaci wprowadzonych przez Epizod VIII na rzecz zaimplementowania zupełnie nowych bohaterów, którzy nie dostali dość czasu na odpowiednie rozwinięcie, przez co wydawali się po prostu płascy (postać Dominica Monaghana mogłaby równie dobrze nie istnieć, tak bardzo nie było go w tym filmie, za to Rose, która w The Last Jedi odegrała mimo wszystko ważną rolę, tutaj została zepchnięta na kompletny margines, tak jakby J.J. obawiał się, że bohaterka znów będzie obiektem ataku toksycznej części fandomu).

Jestem za to bardzo zadowolony z rozwoju wszystkich najważniejszych bohaterów Trylogii Sequeli. Rey, Finn, Poe i Ben Solo wyraźnie przeszli ogromne przemiany od czasu wydarzeń z Przebudzenia Mocy i, co najważniejsze, nie czuć, by były one wymuszone. Rey, choć wciąż próbuje poznać samą siebie, w końcu jest pełnowartościowym rycerzem Jedi, Finn przestał uciekać i przez czysty przypadek wplątywać się w ważne wydarzenia, jest za to wojownikiem Ruchu Oporu w pełnym tego słowa znaczeniu, zaś Poe nareszcie bierze do siebie lekcje, jakie dawała mu Leia Organa, i staje się prawdziwym liderem, a nie niecierpliwym dowódcą, który patrzy na wszystko przez pryzmat kokpitu myśliwca. No i oczywiście Ben Solo (aka Kylo Ren), który ostatecznie uwalnia się spod wpływu Ciemnej strony Mocy, w czym niemały udział mają jego rodzice.

Finał Sagi niesie też ze sobą kilka ważnych przesłań. Jednym z nich jest uwydatnienie roli droidów we wszystkich wydarzeniach rozgrywających się w odległej galaktyce. Cytat „Nigdy nie lekceważ droida” (pewnie trochę go przekręciłem, ale sens zachowałem) naprawdę ma tu ogromne znacznie. Zarówno C-3PO, BB-8, R2-D2, jak i D-O, nasz nowy przyjaciel, odgrywają istotne role w wątkach fabularnych. Muszę powiedzieć, że jest to pierwsza część, w której 3PO autentycznie przestał być workiem treningowym dla bohaterów i stał się ważnym elementem zespołu, wzbudzając u mnie jednocześnie większą sympatię niż kiedykolwiek wcześniej.

Drugie istotne przesłanie, jakie wyniosłem z ostatniego epizodu historii Skywalkerów, dotyczy więzów krwi i rodzinnych konotacji – Rey i Ben są dowodem na to, że nie definiują one naszej przyszłości ani tego, kim musimy się stać. Bohaterowie pokazują, że tylko od nas zależy, jaką ścieżką podążymy, bo żadna przeszkoda nie jest zbyt wielka, gdy mamy wsparcie bliskich nam osób (niekoniecznie będących naszymi krewnymi). Rey okazuje się być wnuczką samego Imperatora Palpatine’a, jednak nawet pokrewieństwo z największym złem znanym galaktyce nie sprawia, że bohaterka musi stać się takim samym potworem. Luke i Leia, choć wiedzą o jej przeszłości, i tak pokładają w niej nadzieję, szkoląc w tajnikach posługiwania się Mocą. Ben, który wydawał się stracony i przesiąknięty Ciemną stroną Mocy, w chwili ostatecznej próby postępuje właściwie.

Niesamowita muzyka legendarnego Johna Williamsa, świetne efekty specjalne i gra aktorska – wszystkie te elementy był moim zdaniem doskonale ze sobą splecione. Choć fabuła bez wątpienia momentami kulała i kilka rzeczy można jej zarzucić, dla mnie był to prawdziwy rollercoaster emocji i całą drugą połowę filmu pociły mi się oczy.

Skywalker. Odrodzenie nie jest tym, co wyobrażałem sobie, gdy wybierałem się do kina, ale jest dokładnie tym, czego chciałem od finału sagi Star Wars. Zrozumiałem to jednak dopiero wtedy, gdy obejrzałem film do końca, bo w trakcie seansu, jak pewnie większości z Was, towarzyszyły mi naprawdę różne emocje. Z pewnością nie jest to produkcja idealna – ma swoje wady i ma swoje zalety – ale jako fan, który z Gwiezdnymi Wojnami jest od ponad 20 lat, czuję się spełniony i przepełniony spokojem. Saga Skywalkerów otrzymała godne zamknięcie.

Podobne posty

Jeden komentarz

  1. według mnie najnowsze trzy części sagi jak muwi większość osób są najgorsze ze wszystkich części sagi ja myśle inaczej może i Star Wars The rise of Skylwalker może to nie wypał ale to godne zakończenie sagi. Ale są błedy na przykład jeśli imperator się sklonował to czemu by nie mógł się sklonować jeszcze z tysiąc razy. po prostu film był robiony szybko i przez to tyle błedów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.