Recenzje

„The Mandalorian” S02E01 (Rozdział 9) – wrażenia z odcinka

Nareszcie! Po niemal roku przedłużającego się oczekiwania dostaliśmy w swoje ręce pierwszy epizod 2. sezonu The Mandalorian zatytułowany The Marshal.

the-mandalorian-season-2-spoilers.jpg

Po zeszłorocznych odcinkach serii czułem spory niedosyt. Chociaż w ogólnym rozrachunku bardzo mi się podobały, to przez te wszystkie miesiące liczyłem na to, że kolejny sezon stworzony zostanie z nieco większym rozmachem, a fabuła poprowadzi Dina Djarina i „Baby Yodę” w zupełnie nowe miejsca. Choć w tej ostatniej kwestii odcinek otwierający 2. sezon nieco mnie zawiódł (w zasadzie 90% czasu ponownie spędzamy na oglądaniu pustynnego Tatooine), to pod kątem widowiskowości zostałem pozytywnie zaskoczony.

Rozdział 9 (tak, nie pomyliłem się, twórcy postanowili zachować numerację spójną z poprzednimi odcinkami) rozpoczyna się w zasadzie tak, jakbyśmy w ogóle nie czekali niemal rok na kontynuację przygód bohaterów – Din wciąż stara się wykonać zadanie powierzone mu przez Zbrojmistrzynię, polegające na poszukiwaniu Jedi lub przedstawicieli rasy jego podopiecznego. Prowadzi go to do przestępczej nory, w której próbuje uzyskać informacje o innych Mandalorianach od jednookiego gangstera. Negocjacje są jednak krótkie i choć Mando ostatecznie uzyskuje to, po co przyszedł, to nie obywa się bez standardowej dawki przemocy. Zdobyta wiedza kieruje go z powrotem na Tatooine (w tym momencie przewróciłem oczami), gdzie podobno ukrywa się jeden z jego pobratymców.

the-mandalorian-s02e01-chapter-9-gangster.jpg

Tak właśnie zaczyna się epizod, który wzbudził we mnie bardzo ambiwalentne odczucia – już na pierwszy rzut oka widać spory progres pod względem wspomnianego wcześniej rozmachu. Dzieje się dużo, efekty specjalne wyglądają zdecydowanie lepiej niż wcześniej, a klimat wylewa się z niemal każdej sceny, w czym niemały udział ma doskonała muzyka Ludwiga Göranssona. Niestety nie da się przymknąć oka na recycling lokacji, jakim twórcy raczyli nas do znudzenia przez cały 1. sezon. Z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć, bo obecność Dina na Tatooine jest podyktowana bardzo konkretnymi wątkami fabularnymi, natomiast mam szczerą nadzieję, że schemat ten nie będzie powielany w pozostałych odcinkach.

Nawiązania do innych dzieł oraz zaskakujące zwroty akcji były bardzo mocnymi punktami tego epizodu. Pojawienie się Cobba Vantha nie powinno być co prawda zaskoczeniem dla kogoś, kto na bieżąco śledził przedpremierowe plotki o 2. sezonie Mandalorianina, ale i tak byłem zdziwiony, że jego obecność ujawniono tak szybko (jako czytelnik książek miałem też swoje pięć minut na nerdowską radość). Timothy Olyphant sprawdził się świetnie w zbroi Boby Fetta i mam szczerą nadzieję, że ujrzymy go jeszcze na ekranie. Muszę też przyznać, że nie spodziewałem się kiedykolwiek zobaczyć smoka krayt poza grami wideo czy wizualizacjami z książek, lecz tu również zostałem wzięty z zaskoczenia.

Nie zapominajmy oczywiście o samej końcówce, potwierdzającej kolejne wielomiesięczne przecieki: BOBA FETT WRÓCIŁ! Choć po wszystkim, co czytałem na jego temat w sieci, tego również się spodziewałem, to i tak nie mogłem powstrzymać pełnego radości okrzyku prawdziwego fanboya Star Wars™, gdy zobaczyłem Temuerę Morrisona odwracającego się ku kamerze.

Co tu dużo mówić… Odcinek otwierający dalsze przygody Mando i Dziecka miał swoje lepsze oraz gorsze strony, ale i tak nie mogę się doczekać kolejnego piątku i następnych kilkudziesięciu minut świetnej zabawy. Po takim otwarciu mam kilka obaw, ale też zdecydowanie więcej nadziei na to, że fanów Gwiezdnych wojen w najbliższych tygodniach czeka jeszcze parę miłych niespodzianek.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.