Recenzje

„Andor” S01E04 – wrażenia z odcinka

Jesteśmy już po seansie 4. odcinka Star Wars: Andor, który kontynuował część wątków rozpoczętych podczas trzyodcinkowej premiery serialu, wprowadzając jednocześnie nowych bohaterów i rozwijając tych poznanych wcześniej. Ostrzegam przed spoilerami!

Po obejrzeniu najnowszego epizodu przygód Cassiana Andora utwierdziłem się w jednym – nie jest to serial dla każdego, natomiast świetnie sprawdza się jako dzieło skierowane do bardzo konkretnej grupy odbiorców, czyli osób, które od serii telewizyjnej oczekują intrygującej fabuły, eksplorowania relacji między postaciami, a także nieco spokojniejszego tempa. Odcinek 4. robi to znakomicie, a stylistyka szpiegowskiego thrillera sprawdza się w przypadku Gwiezdnych wojen lepiej, niż się tego spodziewałem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że brak jakichkolwiek scen akcji i ogółem wolniejsze tempo wydarzeń nie będzie odpowiadało każdemu, ale uważam, że twórcy podjęli dobrą decyzję, gdy postanowili nakręcić dzieło o sprecyzowanej charakterystyce.

Andor i Luthen w końcu mają chwilę, by lepiej się poznać, a my mamy szansę przyjrzeć się podwójnemu życiu, jakie prowadzi Rael. Z jednej strony podróżuje po galaktyce, rekrutując nowy narybek dla Rebelii, z drugiej zaś prowadzi ekskluzywny sklep z artefaktami na Coruscant, będący też przykrywką dla jego działalności wywrotowej. Tak jak się tego spodziewałem, postać Stellana Skarsgårda jest wielowarstwowa i kryje się w niej znacznie więcej tajemnic, niż może wydawać na pierwszy rzut oka. Zdecydowanie chcę wiedzieć o nim więcej, ale liczę też na to, że – tak jak do tej pory – będę mógł poznawać jego historię stopniowo, ponieważ przynosi to najlepszy efekt.

Równie ciekawy okazuje się być wątek Mon Mothmy. Przedstawiona jest jej wyboista współpraca z Luthenem i jego rebeliancką komórką, co przeplatane jest wstawkami z życia prywatnego, reprezentowanymi przez trudną relację z mężem, który – w przeciwieństwie do swojej żony – zdaje się doskonale odnajdywać pośród imperialnej śmietanki towarzyskiej.

Także po imperialnej stronie szachownicy nie brakuje interesujących osobistości, na czele z Dedrą Meero, pełniącą funkcję nadzorczyni w Imperialnym Biurze Bezpieczeństwa. Śledząc historię z jej perspektywy dostajemy wgląd w wewnętrzne walki toczące IBB, co przekłada się na obraz całokształtu Imperium – powierzchownie perfekcyjnie zorganizowanego systemu politycznego, który podskórnie toczony jest przez choroby w postaci nadużyć, bezpardonowej eksploatacji galaktyki i chęci osiągania osobistych korzyści przez jego przedstawicieli.

Paradoksalnie najmniej intrygujący wydaje mi się obecnie sam główny bohater. Ciekawi mnie co prawda, jak wypadnie jego pierwsza prawdziwa misja na rzecz rebeliantów, natomiast sam Cassian nie stał się jeszcze czynnym uczestnikiem wydarzeń i pełni raczej rolę biernego obserwatora. Mam nadzieję, że z czasem się to zmieni, a my rzeczywiście zaczniemy lepiej poznawać również jego.

Podsumowując, 4. odcinek Andora oceniam bardzo pozytywnie, choć powolne tempo (tak mocno odbiegające od dzieł Star Wars, jakie znamy) to wciąż znak rozpoznawczy produkcji Tony’ego Gilroya. Dla mnie to duży plus, bowiem odpowiada mi mocne skoncentrowanie się na fabule i rozwoju bohaterów, lecz obawiam się, że spora część widzów może czuć się zawiedziona takim poprowadzeniem historii. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych epizodach proporcje pomiędzy akcją oraz fabułą zostaną nieco bardziej wyrównane.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.