Recenzje

„Andor” S01E05 – wrażenia z odcinka

Swój debiut miał dziś 5. odcinek serii Star Wars: Andor, który stanowił bezpośrednią kontynuację historii z ubiegłego tygodnia, spychając jednak na dalszy plan niektóre postaci i kładąc zdecydowanie większy nacisk na rozwinięcie wątku głównego bohatera. Poniżej spoilery!

Dość powiedzieć, że widzowie liczący na emocjonujące sceny akcji raz jeszcze musieli poczuć się bardzo zawiedzeni. Za to ci, którym odpowiada niespieszne tempo wydarzeń, eksplorowanie relacji między bohaterami oraz klimat dojrzałego spektaklu, zdecydowanie mieli dziś z czego się cieszyć. Epizod 5. udowadnia, że da się zrobić Gwiezdne wojny bez ciągłych fajerwerków i taniego fanserwisu, gdzie pierwsze skrzypce odgrywa po prostu dobra fabuła.

Tydzień temu wyraziłem swoją nadzieję na to, że wątek związany z Cassianem będzie nieco lepiej rozwinięty w najnowszym odcinku – i tak też się stało. Jakieś 3/4 czasu ekranowego poświęcone jest protagoniście i jego przygotowaniom do skoku, dając też więcej okazji do zapoznania się z towarzyszami Andora.

Grupa rebeliantów okazuje się mniej zgrana i gorzej przygotowana do akcji, niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Wbrew temu, co wcześniej twierdziła ich przywódczyni, nie mieli oni nawet planu na ucieczkę statkiem kosmicznym, bowiem nie byli pewni, czy będą umieli poderwać go z ziemi. Wygląda na to, że Cassian jest w tej chwili ich jedyną nadzieją na wyjście cało ze skoku. Luthen Rael miał zatem dobre przeczucia, chcąc naprędce wcisnąć „Clema” do ekipy.

Przez kilka chwil możemy również zobaczyć Mon Mothmę i Syrila Karna, jednak tym razem wydarzenia z ich perspektywy nie wnoszą wiele do całokształtu historii, skupiając się bardziej na ukazaniu relacji rodzinnych obu postaci i stanowiąc zarazem swoisty wstęp do późniejszych przemian, jakie zapewne będą zachodziły w ich życiach osobistych i zawodowych.

Podobnie ma się sprawa z Dedrą Meero i jej politycznym przeciwnikiem z Imperialnego Biura Bezpieczeństwa (wybaczcie, ale kompletnie nie zakodowałem jego imienia). Ich również nie obserwujemy długo, a pokazani są na ekranie raczej głównie po to, abyśmy nie zapomnieli o ich istnieniu i wiedzieli, że cały czas działają w kierunku rozwikłania zagadki związanej z wydarzeniami na Morlanie One.

Na sam koniec ukazany jest również Luthen w swoim sklepie z artefaktami. Mentor Cassiana zaczyna nabierać wątpliwości, czy akcja jego komórki okaże się sukcesem. Co jednak istotniejsze, staje się także mniej pewny samego Andora, bojąc się, że źle ocenił młodego buntownika. Jak stwierdziła asystentka Raela, jedynie czas może rozwiać wszelkie wątpliwości w obu kwestiach.

Na koniec muszę również wspomnieć o muzyce Nicholasa Britella, która, mówiąc kolokwialnie, naprawdę „robi robotę”. Tworzy ona niesamowicie wciągający klimat, przyczyniając się do jeszcze większego zaangażowania widza w przedstawione wydarzenia. Porównałbym ją do utworów Michaela Gacchino, jakie mogliśmy usłyszeć w Łotrze 1, i sądzę, że nie byłoby to przypadkowe skojarzenie.

Podsumowując, 5. odcinek Andora, podobnie jak poprzedni, nie zawiera grama akcji typowej dla poprzednich seriali Star Wars, lecz absolutnie nie jest przez to nudny – wręcz przeciwnie. Biorąc pod uwagę, że 12-odcinkowy sezon serialu podzielony jest na 3-odcinkowe segmenty, z których każdy stanowić ma spójną historię, możemy założyć, że było to preludium do znacznie bardziej emocjonującego finału w epizodzie 6., będącego kulminacją bieżących zdarzeń. Pionki zostały ustawione, a teraz pozostaje nam czekać na efekty.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.