Recenzje

„The Book of Boba Fett” S01E04 (Rozdział 4) – wrażenia z odcinka

Za nami czwarty z siedmiu zaplanowanych odcinków Księgi Boby Fetta i, jak można się było spodziewać, fabuła serialu zaczęła się zagęszczać. Jak wypadła najnowsza odsłona przygód Boby Fetta? Przekonajmy się.

Przyznam szczerze, że po seansie najnowszego epizodu zatytułowanego The Gathering Storm mocno mi ulżyło, bo akcja w końcu zaczęła nabierać kształtów i zmierzać w bardziej sprecyzowanym kierunku. Po raz kolejny byliśmy świadkami sennych wspomnień bohatera, które tym razem zjadły zdecydowaną większość epizodu, lecz w tym samym czasie sporo wyjaśniły w kwestii przeszłości Boby, stanowiąc jednocześnie ostateczne i całkiem satysfakcjonujące zamknięcie wątku retrospekcji.

Wydarzenia „współczesne”, choć w moim odczuciu zdecydowanie za krótkie, były treściwe i skutecznie ukierunkowały nas ku szykującemu się finałowi walki o dominację nad Tatooine.

Tradycyjnie chciałbym pokrótce omówić cały odcinek, dlatego zacznę od motywu retrospekcji. Te zawarte w Rozdziale 4. zaczęły już przeplatać się z wydarzeniami z 1. sezonu The Mandalorian, ukazując, w jakich okolicznościach Boba Fett po raz pierwszy spotkał Fennec Shand. Jak nietrudno się domyślić, eks-łowca natknął się na zabójczynię niedługo po tym, jak Toro Calican strzelił jej w brzuch na pustyni. Fett uratował życie Fennec, zanosząc ją do pracowni wykonującej modyfikacje cybernetyczne i właśnie tam poharatane wnętrzności niedoszłej denatki zostały wymienione na elektroniczne wszczepy.

Ponownie mogliśmy spotkać młodzież wyciągniętą prosto z Cyberpunka czy Ghost in the Shell – i o ile design ten świetnie sprawdziłby się w którymś z tych uniwersów (albo przynajmniej w gwiezdnowojennych lokacjach nawiązujących do takiego klimatu, jak Nar Shaddaa czy dolne poziomy Coruscant), tak nadal nie mogę się przekonać do niego pośród piasków Tatooine. Mimo to doceniam, że twórcy przynajmniej pokazali, skąd w ogóle w Mos Espie wzięły się dzieciaki z wszczepami, które, jak się okazuje, wykonywane są tam na porządku dziennym.

Po krótkim szoku Fennec dochodzi do siebie i akceptuje swoje „nowe ciało”. Zabójczyni dołącza do Fetta, chcąc spłacić dług za uratowanie jej życia, jednak z początku planuje pomóc mu jedynie w odzyskaniu jego statku – Slave’a… a, przepraszam, Firespraya. Ostatecznie za sprawą serialu potwierdziły się doniesienia, że nazwa statku Boby została zmieniona. Pamiętam, że pierwsze przecieki na ten temat pojawiły się wiele miesięcy temu i sporo osób twierdziło wtedy, że to niemożliwe, a media szukają tylko sensacji, by wieszać psy na Disneyu… Cóż, akurat te stwierdzenia nie zestarzały się zbyt dobrze.

Nie zrozumcie mnie źle, tak naprawdę lata mi koło nosa, jak nazywa się statek Fetta. Twórcy mogliby zmienić nazwę nawet na Pink Tyrannosaurus, o ile jakoś sensownie wyjaśniliby to w ramach świata przedstawionego. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, by Boba powiedział, że zamierza zerwać z dawnym życiem łowcy i nie chce, żeby jego statek był kojarzony z niewolnictwem. Tymczasem Disney wybrał drogę robienia z widza idioty i udawania, że coś nigdy nie istniało, mając przy tym nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach. Trochę niebezpieczny precedens, choć na szczęście w tym wypadku dotyczy jedynie fikcyjnego uniwersum.

Bobie i Fennec udaje się zakraść do dawnego pałacu Jabby, gdzie w tamtym czasie rezyduje jeszcze Bib Fortuna, i ukraść statek (choć nie obyło się bez walki i rozwalenia połowy hangaru). Później jesteśmy świadkami wyrównywania rachunków, kiedy Firespray wycina w pień gang Nikto, najprawdopodobniej odpowiadający za wymordowanie plemienia Tuskenów w poprzednim odcinku.

Nie spodziewałem się, że Boba będzie chciał wrócić w miejsce swojej kaźni, jednak chwilę potem jego statek zawisa nad dziurą Sarlacka. Okazuje się, że bohater ma nadzieję znaleźć tam… swój pancerz? Trochę zbiło mnie to z tropu podczas seansu, bo nie za bardzo łączy się z wcześniejszymi zdarzeniami. Widzieliśmy przecież, jak łowca wydostaje się z wnętrza bestii na powierzchnię, mając pancerz na sobie, a potem napadają go Jawowie. Jakim cudem mógł pomyśleć, że jego zbroja wylądowała z powrotem w brzuchu bestii? Tego nie rozumiem, ale być może kwas Sarlacka oddziałuje też na pamięć ofiar. Mimo wszystko sama scena ataku wygłodniałego stwora była zrealizowana wyśmienicie, a zabicie go za pomocą ładunku sejsmicznego to majstersztyk i uczta dla zmysłów.

Po wszystkim Fennec postanawia dołączyć do Fetta i widzimy już urywki scen z finału 2. sezonu The Mandalorian, gdy bohaterowie pozbywają się Biba Fortuny i zajmują należny im (przynajmniej w ich mniemaniu) tron.

Co się zaś tyczy czasów „współczesnych” – tak jak wspomniałem wcześniej, segment ten jest bardzo krótki, ale bogaty w treść. Po wyjściu ze zbiornika z bactą Boba zostaje poinformowany przez droida, że zakończyła się jego kuracja, jest to więc symboliczne zamknięcie wątku retrospekcji. Daimyo Mos Espy wybiera się do przybytku Madam Garsy, gdzie jest świadkiem napadu szału u Czarnego Krrsantana, który postanawia zatłuc bawiących się w knajpie Trandoshan (niewtajemniczonym wyjaśnię, że podłożem niefortunnego zdarzenia jest odwieczna nienawiść Wookieech do jaszczuroludzi, bowiem ci drudzy znani są z regularnego urządzania polowań na mieszkańców Kashyyyka). Cała historia nie kończy się zbyt dobrze dla jednego z Trandoshan, który kończy z urwaną kończyną (można rzecz, że tradycji stała się zadość).

Boba nie interweniuje, pozwalając Krrsantanowi wyżyć się na klientach. Gdy Wookiee wychodzi, Fett zaczepia go, proponując mu pracę. Tym samym nasz bohater zyskuje kolejnego sojusznika (płatnego, ale zawsze) i przy okazji potężnego ochroniarza.

Pod koniec obserwujemy znane ze zwiastunów spotkanie przedstawicieli najważniejszych rodzin mafijnych na Tatooine, którzy przybywają do pałacu Boby Fetta, by wysłuchać jego propozycji odnośnie współpracy. Dość powiedzieć, że patrzą oni sceptycznie na nadstawianie karku za nowego daimyo w wojnie przeciwko potężnym Pyke’om, jednak zgadzają się na zachowanie neutralności i nieangażowanie w konflikt po żadnej ze stron (niemały udział w częściowym sukcesie negocjacji miał zapewne słodki rancor, mieszkający zaraz pod stołem Boby).

Podsumowując, 4. odcinek The Book of Boba Fett uznaję za prawdopodobnie najciekawszy z dotychczasowych. Retrospekcje były miłą odskocznią, ale cieszę się, że mamy je już za sobą i przez nadchodzące trzy odcinki będziemy mogli skupić się na śledzeniu bieżących wydarzeń. Wyraźnie zarysowano nadchodzący konflikt, a motyw muzyczny pojawiający się na samym końcu wskazuje, że w kolejnym epizodzie spotkamy starego znajomego – Dina Djarina – co cieszy mnie chyba najmocniej. Dokonana poza ekranem zmiana nazwy statku to kiepski ruch ze strony twórców, ale mimo wszystko jest to jedynie mała niedogodność, która nie odebrała mi przyjemności płynącej z seansu.

Podobne posty

3 komentarzy

  1. Firespray to nazwa fabryczna statku, taka jego „marka”. Dokładnie to modyfikowany Firespray -31. Nazywa się nadal Slave 1, ale Disney najwyraźniej nie zmienia tej nazwy, tylko jej nie używa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.