Dziś w nocy na Disney+ trafił kolejny odcinek najnowszego serialu aktorskiego Star Wars. Tym samym Akolita ma za sobą już połowę pierwszego sezonu. Jak po tym czasie wypada nowa produkcja Lucasfilmu? Zapraszamy do naszych wrażeń z ostatniego epizodu.
Po retrospekcji z Przeznaczenia, Dzień powraca do głównej osi narracyjnej serialu. Zdecydowanie jest to zmiana na dobre, bo choć odcinek jest wyjątkowo krótki, udaje mu się rozbudzić nieco ciekawości względem tego, co zobaczymy w kolejnych. To jednak być może jego największa zaleta, a wynika zaledwie z ostatniej sceny. Do tego momentu – po raz kolejny – nie doświadczamy niemalże nic nowego. Akolita zdaje się być serialem zdeterminowanym, aby tygodniami przeciągać proste wątki, które w sprawniej poprowadzonej opowieści miałyby szansę wypaść względnie interesująco.
Epizod rozpoczyna się od krótkiego wprowadzenia, w ramach którego przez chwilę obserwujemy pustelnicze życie Kelnaccki na planecie Khofar. Na ścianach wraku, w którym mieszka, dostrzec możemy symbole przypominające yin-yang oraz znamię Mae. Akcja szybko przenosi się jednak na Coruscant, gdzie dotarli już Sol, Jecki i Yord w towarzystwie Oshy. Wówczas na pierwszy plan ponownie wychodzi kwestia, która chyba już nie da mi w tym serialu spokoju: dialogi. Konsekwentnie, od pierwszego odcinka, Akolita nieźle radzi sobie z pokazywaniem postaci w sytuacjach, które nie wymagają słownej charakteryzacji lub wyjaśniania szczegółów fabularnych. Ale są one zdecydowaną mniejszością. Przez resztę czasu scenariusze bez polotu miętoszą linijki opierające się na suchej wymianie informacji lub opisie emocji.
Dokładnie z tym drugim przypadkiem mamy do czynienia w scenie rozmowy Oshy i Jecki, które przerzucają się zdaniami o tym, jak pierwsza z nich musi się czuć w obecnej sytuacji. Dialog ucieka się do wyjątkowo leniwej sztuczki, gdy nowa padawanka mistrza Sola stwierdza „Zależy ci na niej [Mae]. Widać, że bolą cię te stracone lata.” Jako widzowie oczywiście nigdy tego bólu na ekranie nie doświadczamy. Nie otrzymujemy intymniejszych, introspektywnych scen z główną bohaterką. Zamiast tego serial nieustannie słowami innych postaci zapewnia nas, że czuje ona skomplikowane emocje.
W międzyczasie Mae pod przewodnictwem Qimira przemierza Khofar, aby zabić Kelnaccę. Wątek przewija się oczywiście przez cały odcinek, a w jego trakcie młoda adeptka tajemniczego mistrza ciemnej strony Mocy decyduje się porzucić wyzwanie w związku z odnalezieniem siostry. Ponownie jest to sensowna ścieżka dla postaci, której serial nie decyduje się rozwijać w naturalny sposób. Widzieliśmy zaledwie ujęcie reakcji Mae na zobaczenie Oshy w drugim odcinku, zaś następnym krokiem jest już rozważanie sensu całego przedsięwzięcia. Naprawdę chciałbym, aby Akolita czasem zwolnił i pozwolił zbliżyć się do swoich bohaterek, podjął próbę zaprezentowania ich procesów emocjonalnych. Ale zamiast tego serial stale ucieka się do dialogów, które w tych uwarunkowaniach zwyczajnie nie mogą spełnić tej roli.
Jedi organizują ekspedycję, aby jeszcze raz doścignąć Mae. Po drodze zaznaczony zostaje fakt, iż nie mogą konsultować się z Radą, gdyż ta podlega senatowi, a upublicznienie wieści o zabójcy Jedi nie przysłuży się zaufaniu dla Zakonu. Elementy polityki to interesujący wątek napomknięty już w pierwszym odcinku, ale sprowadza się właśnie do takich pojedynczych aluzji. Na razie pozostaje zupełnie nierozwijany i w narracji serialu jest kompletnie pozbawiony kontekstu. Mam nadzieję, że w kolejnych epizodach dowiemy się jeszcze czegoś więcej o kulisach działań Zakonu w schyłkowym okresie Wielkiej Republiki.
Mae porzuca Qimira, decydując się na oddanie się w ręce Kelnaccki z zamiarem wydania swojego mistrza. Ale gdy trafia do jego kryjówki, Wookiee już nie żyje – na jego klatce piersiowej widnieje rana zostawione przez miecz świetlny. Jedi, którzy do tego czasu już wytropili Mae, stają twarzą w twarz maskę z tajemniczym mistrzem dziewczyny i… na tym odcinek się kończy. Jedyne istotne wydarzenie w całym epizodzie, ma miejsce pod sam koniec i stanowi jedynie cliffhanger. I muszę przyznać: jestem ciekaw, jak dalej rozwinie się narracja od tego punktu. Jednak trzydzieści minut materiału, które do niego prowadzi, bynajmniej nie było interesującym seansem.