GryRecenzje

Niespełnione marzenia – recenzja gry „Star Wars Outlaws” (PS5)

Nie mogę powiedzieć, abym był największym fanem gier z otwartym światem. Szczególnie, gdy mowa o produkcjach Ubisoftu, które w powszechnym dyskursie stanowią doskonały punkt odniesienia jako przykłady niemal wszystkich możliwych grzechów projektów tego typu. W każdej z ostatnich odsłon Assassin’s Creed spędziłem po kilka godzin, by porzucić je dla czegokolwiek innego, co akurat miałem pod ręką. A jednak, majaczący na horyzoncie gwiezdnowojenny tytuł studia Massive Entertainment, napawał mnie optymizmem. I nie była to tylko kwestia sympatii do odległej galaktyki, bo Star Wars Outlaws naprawdę zdawało się mieć do zaoferowania coś więcej.

Zastrzeżenie: grę otrzymałem za darmo od wydawcy. Dostęp recenzencki obejmował edycję Ultimate, której częścią są także dwa nadchodzące dodatki, cyfrowy artbook i garść opcji kosmetycznych niemożliwych do odblokowania w inny sposób. Koszt tej wersji Outlaws na PlayStation 5 to 619 złotych. Wszystkie opinie, które przedstawię w tekście są moimi szczerymi wrażeniami, a Ubisoft nie narzuca recenzentom żadnych odgórnych wymagań. To powiedziawszy, oczywiście, że darmowy dostęp ma wpływ na moją ocenę. Podstawowa wersja gry w dniu premiery kosztuje 350 złotych, co byłoby znaczącym obciążeniem dla mojego budżetu i bardzo możliwe, że nie sięgnąłbym po nią do momentu jakiejś ogromnej przeceny. Tymczasem otrzymałem edycję wycenioną na niemal dwa razy tyle jeszcze przed premierą.

W Star Wars Outlaws wcielamy się w Kay Vess, drobną złodziejkę z Canto Bight – niepozbawianą ambicji, ale raczej pozbawioną perspektyw. W kluczu typowym dla protagonistki Gwiezdnych wojen, Kay marzy o lepszym, bardziej ekscytującym życiu, które zapewnić mógłby jeden porządny skok. Bohaterka bez większych rozterek dołącza zatem do grupy planującej napad na pałac Sliro, przywódcy przestępczej grupy Zerek Besh. Ale nie wszystko toczy się zgodnie z założeniami i Kay zmuszona jest do rozpaczliwej ucieczki poza planetę i pozostania w ukryciu, dopóki nie uda jej się pozbyć piętna poszukiwanej przez Slira. Odpowiedzią na ten problem okaże się – oczywiście – kolejny skok. Odtąd naszym głównym zadaniem będzie zebranie drużyny, która doprowadzi wszystko do końca.

Właśnie wtedy gra naprawdę się otwiera. Prolog i pierwszych kilka godzin to dość liniowa rozgrywka, urozmaicona odrobiną swobody na księżycu Toshara, na który trafiamy z Canto Bight. Po ukończeniu wprowadzenia otrzymujemy dostęp do reszty planet obecnych w grze: Tatooine, Kijimi oraz Akivy. Kolejność ich wyboru jest minimalnie sugerowana, ale Outlaws pozostawia nam w tej kwestii pełną wolność i misje realizować możemy, jak tylko nam się to spodoba. Choćby miało to oznaczać skakanie z jednej planety na drugą, a z drugiej na trzecią po ukończeniu każdego zadania. Główny segment gry niezbyt często popycha fabułę do przodu, zamiast tego skupiając się na fantastycznym klimacie różnorodnych światów. Toshara to otwarte przestrzenie, przepełnione preryjną, zawsze smaganą silnym wiatrem florą. Kijimi oferuje miejską przestrzeń zaprojektowaną niemal jak labirynt, w którym za każdym rokiem czekać może sekret. W gęstej dżungli Akivy zgubiłem się niejednokrotnie, a bezkresne pustkowia Tatooine… Okej, one są po prostu kupą piachu, ale w tym cały urok planety.

Wszystkie światy w Star Wars Outlaws wyglądają obłędnie, a przemierzanie ich było dla mnie czystą przyjemnością. Wracając do kwestii z otwarcia tekstu: nie, ta gra nie powiela błędów Assassin’s Creed. Nie zderzamy się tu z ogromną, zawaloną znacznikami mapą. Wszystkie większe lokacje powiązane są z zadaniami głównymi lub pobocznymi. Pozwolą zatem posunąć postęp fabularny krok do przodu, zapoznać się z mniejszą narracją albo rozwinąć konkretną umiejętność bądź dostępny sprzęt. Pomniejsze znajdźki zaś zaimplementowane są „ze smakiem”. Jeśli je znajdziemy, wspaniale. Jeśli nie, Outlaws nie czuje potrzeby rozciągania czasu rozgrywki zawalaniem dziennika niezliczonymi informacjami. Gra w żadnym momencie nie wydawała mi się przytłaczająca, pozwala cieszyć się odległą galaktyką we własnym tempie i przeważnie byłem szczerze zaintrygowany tym, na co jeszcze mogę wpaść.

To powiedziawszy, może wystąpić problem przeciwny. Jeśli naprawdę będziecie chcieli zaangażować się w zadania, a szczególnie zlecenia, nowe obszary na mapach skończą się zaskakująco szybko. Ze światotwórczego punktu widzenia ma co prawda sens, żeby na jednym obszarze znajdowała się jedna, może dwie bazy Imperium oraz jedna siedziba główna syndykatu przestępczego, który ma największe wpływy na danym terytorium. Infiltrowanie tych przestrzeni po raz pierwszy potrafi być świetną zabawą… Dopóki z czasem nie okaże się, że kolejna misja wymaga od nas udania się w to samo miejsce. Takie rozwiązania sprawiają, że duże, a jednocześnie naprawdę dobrze zaprojektowane planety, zaczynają wydawać się za małe, by spełnić ambicje gry.

Same bazy czy inne, podobne im lokacje, sprawdzają się jednak bardzo dobrze. Najczęściej oferują wiele możliwości przedostania się do środka i nawigacji wewnątrz. A każdy taki wybór należy całkowicie do nas, gra nie czuje potrzeby prowadzenia nas za rączkę. Outlaws pozostaje rzecz jasna produkcją mainstreamową i nie zamierzam nikogo przekonywać, iż dostanie się gdziekolwiek wymaga realnego planowania czy ogromnego wysiłku intelektualnego. Jest to jednak aspekt oferujący dość wolności, by odczuwać satysfakcję po dokonaniu udanego kroku. Przynajmniej do czasu, gdy nasze wyczyny nie zaczną nadwerężać możliwości sztucznej inteligencji przeciwników, która… inteligencją – nie grzeszy.

Kay Vess jest prostą złodziejką i tylko człowiekiem, dlatego niemal każde starcie z udziałem większej ilości blasterów najpewniej skończy się dla niej źle. Mechaniki rozgrywki skupiającej się na skradaniu w naturalny sposób wynikają tu zatem z uwarunkowań fabularnych. Na początkowych etapach Outlaws daje zresztą do zrozumienia dość wyraźnie, iż efektowne strzelaniny przeważnie nie będą najlepszym rozwiązaniem. Większość wrogich lokacji przejdziemy więc na kuckach, eliminując przeciwników stopniowo. Ich zachowanie potrafi jednak często tę zabawę zepsuć, gdyż bywają kosmicznie głupi. Przynajmniej na ten moment każdy wróg patroluje pojedynczą, niezbyt rozbudowaną ścieżkę, a pole widzenia nie zbliża się chyba nawet do połowy ludzkich możliwości. Ewentualne wybicie z rytmu będzie tylko chwilowe. Zdarzyło mi się na przykład, że szturmowiec patrolujący zamknięty teren Imperium zobaczył, jak chowam się za jakimś kontenerem. Gdy podszedł, zobaczył ciało obezwładnionego wcześniej przeze mnie kolegi. Zaczął się rozglądać, przeszedł kilka kroków w jedną i drugą stronę, wrócił nad nieruchome ciało i… Oznajmił, że coś musiało mu się przywidzieć.

Na szczęście Outlaws urozmaica rozgrywkę o prosty, ale dający kupę zabawy system reputacji. Napomknąłem już, iż oprócz Imperium w grze możemy zetknąć się z syndykatami przestępczymi. Są to Pyke’owie, Huttowie, Szkarłatny Świt oraz Klan Ashiga. Wykroczenia przeciwko danej frakcji poskutkują spadkiem reputacji u niej, ale jeśli zrobimy dla niej coś pożytecznego, oczywiście zadziała to w drugą stronę. Dotyczy to między innymi wtargnięć na teren syndykatu, ale też niewypełnienia zlecenia. Jeśli bowiem syndykat nas nie nienawidzi, chętnie oddeleguje nas do zadań należących do zakresu naszej ekspertyzy, jak kradzieże czy ryzykowny transport. Każde takie zadanie zakończyć możemy jednak decyzją, by na przykład zdobyty towar sprzedać komuś innemu za lepszą cenę. (Albo możemy po prostu stwierdzić, że je**ć Pyke’ów, bo tak, wiadomo).

W tych wielkich światach i wśród ścierających się frakcji główną bohaterkę łatwo stracić z oczu. Postać Kay Vess daje niezłe podstawy do wprowadzenia jej w grono najbardziej lubianych protagonistów lub łotrów świata Star Wars. Gra jednak nigdy tych podstaw nie opuszcza i nie daje jej nigdy w pełni rozwinąć skrzydeł. Kay poznajemy jako nieco niezdarną, ale ambitną, mającą być może więcej szczęścia niż rozumu złodziejkę, która chciałaby zawojować wielki świat, w którym czuje się niepewnie. Pod koniec gry – a spędziłem z nią na tym etapie około pięćdziesięciu godzin – nie odczuwam, abym kierował spełnieniem tych marzeń o wielkości.

Tak mógłbym zresztą skwitować Outlaws jako całość. To gra z wielkimi ambicjami i naprawdę solidnymi podstawami do tego, aby w lepszych okolicznościach stała się wybitna. Ale w obecnej formie zwyczajnie taka nie jest, często gubi się w podstawach. To przyjemny, bardzo sympatyczny projekt, którego obietnica otwartych światów z uniwersum Gwiezdnych wojen zostaje rozkosznie spełniona. Jednak brakuje tu prawdziwej głębi licznych systemów rozgrywki.

7/10

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.