Recenzje

„Andor” S01E11-12 – wrażenia z finału sezonu

Za nami ostatni arc pierwszego sezonu Andora. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że nie powinien on zawieść nikogo, kto z wypiekami na twarzy śledził losy tytułowego oraz innych bohaterów na przestrzeni ostatnich odcinków. Po raz kolejny dostajemy mocne, wyraziste kino z jasnym przesłaniem.

Odcinek 11. to solidna podbudowa pod wydarzenia z finału, rozkładająca ostatecznie pionki na planszy i w jasny sposób określająca, dokąd zmierzają wszyscy bohaterowie. Wszystko za sprawą śmierci Maarvy, którą uchwycono w zaskakująco subtelny sposób, głównie za sprawą obserwowania jej skutków z perspektywy droida B2EMO. Stosując ten zabieg udało się podkreślić emocjonalność jej straty bez potrzeby uciekania się do dosłownego ukazania śmierci przybranej matki Cassiana. To zresztą niejedyna perspektywa, bo w dalszym ciągu odcinka dzięki Cincie, oficerom wywiadu oraz Brasso możemy spojrzeć na śmierć Maarvy z innego punktu widzenia, który jest unikalny dla każdej z grup. Nastroje na Ferrix nie wyglądają najlepiej i pogrzeb może być doskonałą okazją do ujawnienia buntowników, co Dedra planuje wykorzystać. Tym bardziej, że na planecie obecni będą niemal wszyscy istotni bohaterowie – Cassian chcący ostatni raz się pożegnać z matką, Luthen poszukujący „najważniejszego okazu do swojej kolekcji”, wspomniana oficer IBB oraz Karn, starający się ostatecznie odkupić swoje winy. Zapowiada się naprawdę wybuchowa mieszanka. Swoją drogą, bardzo spodobał mi się pomysł z dodawaniem prochu zmarłych mieszkańców Ferrix do budulca cegieł – to są właśnie te detale kultur, world-buildingu, które zawsze mnie w tym uniwersum urzekały.

Wątek tytułowego bohatera tym razem był bardzo skromny – Cassian razem z Melshim opuścili więzienną planetę z pomocą sympatycznych obcych, a ich drogi rozeszły się niemal natychmiast. Tutaj mam dwie uwagi – po pierwsze, cieszę się, że przy okazji pokazano anty-ekologiczną działalność Imperium, która szkodzi środowisku Narkiny 5 i więzienie o zaostrzonym rygorze nie jest jedynym na niej zbrodniczym procederem. Po drugie, żałuję, że drogi Andora i Melshiego już się rozchodzą. Liczyłem na to, że ta dwójka stworzy bardziej zażyłą relację i razem wstąpi do Rebelii. Decyzja o odejściu Ruescotta jest jednak całkiem logiczna i prawie na pewno możemy się go spodziewać w drugim sezonie. O wątku Syrila w tym odcinku nie mogę już zbyt wiele powiedzieć, bo go w zasadzie nie było – ucieszył mnie za to niezmiernie powrót Moska (nadal mojej ulubionej postaci pierwszych odcinków), który wiąże się z niezwykle zabawną scenką. Zaskakująco sporo czasu ekranowego otrzymała tym razem Vel – najpierw w scenie z Kleyą, z bardzo dobrym monologiem w wykonaniu tej drugiej (jednak nie dorastającym do jakości tych z 10. odcinka), a następnie w kolejnym spotkaniu z Mon. O’Reilly po raz kolejny dostała naprawdę świetny materiał do zagrania i w jej roli rzeczywiście czuć przytłoczenie decyzją o wydaniu córki za mąż. Ostatnim z wątków jest Luthen, który po raz drugi spotyka się z Sawem. Pomiędzy oboma liderami proto-Rebelii wywiązuje się naprawdę wyśmienita rozmowa dotycząca poświęcenia i odwiecznego pytania „czy cel uświęca środki”, ukazująca przy tym stopień zaufania pomiędzy komórkami (genialny gag z Tubesem będącym rzekomo szpiegiem). Bardzo dobra scena i myślę, że może ona stanowić cegiełkę do narastającego ekstremizmu Sawa. Najlepsze zostawiono jednak na koniec, kiedy dostaliśmy kosmiczną scenę akcji ze statkiem Luthena oraz imperialnym krążownikiem klasy Cantwell. Od pojawienia się zwiastuna czekałem na tę scenę, bo krążownik jest jednym z moich ulubionych designów w całym uniwersum, którego do tej pory nie pokazano na ekranach. Mogę tylko powiedzieć, że jestem zachwycony jego występem, jak i samą konfrontacją Raela z siłami Imperium, której nie brakuje kreatywności, jak i bardziej pulpowych elementów w postaci „mieczy świetlnych” statku.

Finał okazał się być za to wisienką na torcie całego serialu, choć pojawiły się w nim naprawdę drobne zgrzyty. Zacznę może od nich: chodzi o poprowadzenie wątków Mon Mothmy, Dedry i Syrila oraz Cinty i Vel, które było bardzo pobieżne. Ten pierwszy zakończył się w sposób, którego wszyscy oczekiwali, ten drugi wyraźnie jest w połowie drogi i najpewniej doczeka się rozwinięcia w 2. sezonie, zaś ten ostatni, choć przewijał się od 7. odcinka w zasadzie doprowadził donikąd i nie wygląda, jakby miał się doczekać istotnej konkluzji w przyszłości. To jednak tyle – każdy inny element tego odcinka podobał mi się w mniejszym bądź większym stopniu. Jak zawsze, epizod został fantastycznie zrealizowany, a na dodatek okraszony muzyką, która jak nigdy dotąd zwróciła moją uwagę. Britell poradził sobie ze ścieżką dźwiękową znakomicie, jednak dopiero w tym odcinku doświadczyłem w pełni jego zamysłu. Dobrze było widzieć wszystkie postaci w jednym miejscu, co pozwoliło na spięcie ich wątków przy bardzo dobrym tempie odcinka, ciekawe interakcje i zabiegi formalne, włącznie ze świetną budową napięcia w środkowej części odcinka związanej z pogrzebem, ujawnieniem szpiegów oraz działaniami Cassiana. Także tematycznie wszystkie klocki „kliknęły” i po świetnym fragmencie manifestu Nemika (kolejny genialnie napisany monolog), przeszliśmy do wydarzeń, które on opisywał. Tak właśnie rodzi się Rebelia przeciwko zbrodniczemu reżimowi. Motyw totalitarnej dyktatury, narzucającej obywatelom swoją wolę i koszmar życia w takich warunkach, a także pojawiających się od czasu do czasu drobnych buntów, mogących wzniecić iskrę pożaru zdolnego oprzeć się reżimowi towarzyszył całemu serialowi, by w samym jego finale wybrzmieć z podwójną mocą. Cała scena pogrzebu z fantastycznym użyciem lokalnej orkiestry, finałową przemową Maarvy oraz wezwaniem do walki (gdzie sama Maarva w postaci cegły zadaje pierwszy cios), a także następująca w jej konsekwencji ostateczna konfrontacja Cassiana z samym sobą oraz Luthenem, to esencja Gwiezdnych wojen dotykająca inspiracji do walki ze złem pochodzącej od najprostszych ludzi oraz zawierzeniu nadziei, że jesteśmy w stanie je pokonać. Nawet pomimo ofiary, która może być tą najwyższą – śmiercią setek bezbronnych cywili – ale tak właśnie formują się największe bunty, jak uczył nas dotąd serial. Droga do Rebelii nie jest usłana różami, a pasmem trupów, poświęceń, zdrad i wyrzeczeń. Jednak na samym końcu tej drogi czeka nas nowy świt.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.