Recenzje

„Andor” S01E06-E09 – wrażenia z odcinków

Po dość solidnym i udanym początku serialu, który mimo wszystko wydawał się dość niemrawy i niepozbawiony większych bolączek (mimo to nadal prezentując się o niebo lepiej od jakiegokolwiek z dotychczas wydanych seriali Star Wars), ostatnie 4 odcinki Andora rozwinęły skrzydła. Serial przeistoczył się w kawał naprawdę świetnej i dojrzałej telewizji, stając się jednym z najciekawszych projektów w tym uniwersum… licząc od samego jego powstania.

Na tym wstępie w zasadzie mógłbym zakończyć swoją opinię na temat ostatnich epizodów serialu Tony’ego Gilroya. Z kronikarskiego obowiązku wypada jednak napisać coś więcej. Zacznijmy zatem od odcinka 6., w którym dochodzi do oczekiwanego napadu na bazę imperialną. Od początku odcinka twórcy umiejętnie dawkują nam napięcie, które stopniowo narasta, by wybuchnąć w finale i ucieczce z imperialnej bazy. Ucieczce, której towarzyszy szereg zgonów protagonistów, zgonów zupełnie nie-bohaterskich lub przypadkowych. I choć większości się spodziewałem, i tak byłem zaskoczony, jak bardzo bezpardonowo i na chłodno podeszli do tego scenarzyści i reżyserka, Susanna White. Pozytywnie oceniam też imperialnych oficerów, którzy mimo krótkiego występu zapadli mi w pamięć. Poniekąd dlatego, że nadal zastanawiam się, co też Cinta zrobiła z zakładnikami – czy puściła wolno, czy też zdecydowała się ich zabić. Bardzo miłym akcentem była też prezentacja lokalnego folkloru związanego z Okiem, który szczególnie udał się przy podbijaniu napięcia podczas sekwencji napadu. Samo Oko wypadło z kolei niesamowicie – szczerze nie pamiętam, kiedy ostatni raz oglądając Gwiezdne wojny wymsknęło mi się „wow” z wrażenia nad fantastyczną wizualnie sekwencją. Niegorzej wyglądała planeta, na którą udali się finalnie Cassian, Vel, Skeen i ciężko ranny Nemik. Tam też przeżyliśmy kolejny szokujący moment związany z ze śmiercią Skeena z rąk Cassiana, który sam pokazał nieco egoizmu ale i honoru, tym samym tracąc dwie naprawdę ciekawie nakreślone postaci w jednej scenie. Liczyłem, że jednak Nemika uda się ocalić, a przeżyte wydarzenia zradykalizują jego poglądy i Manifest – w obecnej sytuacji czekam jednak, do kogo ostatecznie dokument trafi. Jeśli coś mi w tym odcinku nie pasowało, to sam finał i szybki montaż przedstawiający reakcję postaci z pozostałych wątków na pokazane wcześniej wydarzenia – po tak gęstym i emocjonalnym odcinku nie pasowało to najlepiej do całości. Chociaż widok ucieszonego Luthena Raela częściowo to wynagrodził.

Odcinek 7. nie obfitował w taką ilość akcji, co poprzednik, ale utrzymał solidny, wysoki poziom. Nareszcie przyniósł nam solidną kontynuację wątku Syrila Karna, który ograniczył spożycie płatków w towarzystwie uciążliwej matki i dostał nową pracę za sprawą mitycznego wujka (ciągle myślę, czy przyjdzie nam rozwikłać tę tajemnicę). Sam wygląd jego biura świetnie oddaje postrzeganie Imperium jako wielkiej maszynerii złożonej z malutkich trybików wykonujących swoją pracę. Wydaje się, że obraz Imperium to jeden z elementów przewodnich tego odcinka. Wątek Dedry i IBB podkreśla jego ogromną hierarchiczność – do tej pory widzieliśmy pomniejszych oficerów zajmujących się określonymi obszarami galaktyki, którzy odpowiadali przed Partagazem. Teraz okazuje się, że i on jest zaledwie kolejnym szczeblem w drabince, a faktyczną szychą jest dopiero Yularen (doskonałe cameo!), utrzymujący stały kontakt z Palpatine’em. Spore wrażenie robi to, jak wydawałoby się drobny napad na leżącą na uboczu bazę wojskową, wprawia w szok imperialnych oficerów, którzy nie spodziewali się tak jawnego ataku na ich władzę. To prawdziwa sytuacja kryzysowa, wywołująca realne poruszenie i będąca doskonałą okazją do załatwienia osobistych porachunków, co też Dedra skutecznie wykorzystuje, przejmując pałeczkę w dochodzeniu w związku z wydarzeniami na Ferrix. Całkiem zaskoczyła mnie rola Kleyi, która, jak się okazuje, nie działa wyłącznie w sklepie Luthena, ale też w terenie. Szkoda tylko, że ulice Coruscant, które przyszło jej przemierzać, wyglądały tak paskudnie. Ich stylistyka sama w sobie jest w porządku, ale zupełnie nie pasuje do czegokolwiek, co wiemy o tej planecie. Zdecydowanie nie pomagają także kostiumy, które od początku serialu w większości są tragiczne i Michael Wilkinson powinien za nie zostać osądzony przez trybunał w Hadze. Połączenie obu tych rzeczy sprawia, że ta krótka sekwencja wydawała się być dla mnie wyrwana z zupełnie innego serialu, którego akcja toczyła się współcześnie w Warszawie, czy Londynie. To jedna z tych rzadkich chwil, kiedy fakt, że ten serial nie jest jak Gwiezdne wojny, działa na jego niekorzyść. Fabularnie jednak, misja zlecona Vel daje ciekawe perspektywy na przyszłość. Wreszcie mogliśmy na ekranie zobaczyć za to z dawna zapowiadane przyjęcie u Mon Mothmy i niestety nie dane nam było ujrzeć Sly Moore, ani nikogo z wysoko postawionych imperialnych elit. Mimo to, jestem usatysfakcjonowany, jak zaczął zagęszczać się wątek Mon i jej tajnych funduszy, dodatkowo wspierany przez partnera w zbrodni – Taya Kolmę. Relacja między tą dwójką, zwłaszcza na tle relacji Mon z jej mężem Perrinem, wypada intrygująco i liczę, że na przestrzeni serialu dużo częściej będziemy widywać ich razem. Bardzo dobrze wypadł też powrót Cassiana na Ferrix, do Marvy i Bix. Twórcy umiejętnie rozegrali motyw tego, jak działania Cassiana powodowane jedynie chęcią zarobku popchnęły jego przybraną matkę do buntu przeciw Imperium, jednocześnie odsuwając ich od siebie. Cassian pozostaje pragmatykiem i za nic ma wyższe ideały, co nie zawsze okazuje się być najlepszym wyjściem. Przy okazji dostajemy naprawdę mocną scenę, która wyjaśnia nam skąd tak naprawdę wziął się „Clem”, zestawiającą oba bunty, przeszły i teraźniejszy, oraz ich konsekwencje. Najlepsze jednak pozostawiono nam na koniec, a chodzi oczywiście o sekwencję w kurorcie na Niamos. Twórcom bardzo zręcznie udało się zupełnie wywrócić poważny ton serialu i zaserwować nam bardzo komediową i konfundującą sekwencję ze szturmowcem, później droidem KX i wieńcząc ją absurdalnym procesem w iście barejowskim stylu. A temu wszystkiemu w tle przygrywała jak zawsze udana muzyka Nicholasa Britella, tylko wzmagająca ten dysonans.

W odcinku 8. przyszło nam poznać Kino Loya i tym samym stał się ten serial – kinem. Niesamowity odcinek od początku do końca. Design i pomysł na imperialne więzienie jest kapitalny – tak właśnie działa imperialna machina, napędzająca swój przemysł efektywną pracą więźniów. Diego Luna bardzo wiarygodnie oddał szok Cassiana na widok tego, do jakiego stopnia ta efektywność została na Narkinie 5 podniesiona, i jak wszyscy wpasowali się w system. Dodatkowo twórcy zaserwowali nam drugie rewelacyjne cameo, a mianowicie znanego z Łotra 1 Melshiego – miło poznać kulisy jego znajomości z Andorem, której smutny finał będzie miał miejsce na Scarif. Relacji Vel i Cinty, teraz przebywających na Ferrix, doczekała się kolejnego pogłębienia, jednak jednocześnie została ona rozbita. Raczej trudno oczekiwać dobrego finału dla tej dwójki i podejrzewam, że mogą one w finale stanąć po przeciwnych stronach barykady, a już na pewno mieć inne priorytety – Vel wydaje się od początku dużo bardziej radykalna w swoim podejściu do świata. Ale może Ferrix zmieni co nieco Cintę, zwłaszcza w obliczu wzrastającej obecności sił Imperium, która nasila się po nieudanej próbie kontaktu Bix z Luthenem. Lokalna społeczność będzie w końcu musiała się sprzeciwić. Tymczasem Luthen wyprawił się do Sawa Gerrery, co poskutkowało jednym z najlepszych serialowych dialogów. Bardzo ucieszyło mnie, że od razu obaj przeszli do podkreślenia fundamentalnych różnic światopoglądowych wśród Rebeliantów, jak właśnie Saw odmawiający współpracy z byłym Separatystą. Liczyłem jednak, że rola Gerrery i jego oddziału będą nieco większe – być może to jeszcze nie wszystko. Nowa pozycja Dedry Meero stała się dobrą okazją do połączenia jej wątku z wątkiem Syrila, który zostaje przesłuchany w związku z wydarzeniami na Ferrix. Z pozoru niewinna rozmowa przywraca wiarę Karna w skuteczność Imperium, a także rodzi dość interesujące konsekwencje, które mieliśmy poznać w kolejnym epizodzie.

9. odcinek to już istna poezja i godzina tak fantastyczna, że trudno mi sobie wyobrazić, by twórcy przeskoczyli tę poprzeczkę. Wszystko za sprawą wątku więziennego. To, jak zbudowane jest tutaj napięcie od momentu, kiedy wśród osadzonych zaczyna krążyć informacja o bliżej nieokreślonym wypadku w innej części kompleksu, jest czymś niesamowitym. Dodatkowo Ulaf zaczyna mieć problemy zdrowotne, Cassian zaczyna myśleć nad ucieczką, a Kino usilnie wierzy, że będąc posłusznym uda mu się bez problemów przejść przez orkę faszystowskiego systemu, do którego trafił. Kino jest zresztą znakomitą postacią, czego ogromną zasługą jest niewątpliwie gra Andy’ego Serkisa. Bardzo lubiłem go w roli Snoke’a, ale dopiero tutaj pokazuje cały swój niewątpliwy kunszt, ukazując złożone emocje buzujące w jego postaci. No i jest jeszcze finałowa scena odcinka, kiedy po eutanazji w Kino zachodzi ta istotna przemiana. „Never more than twelve” przejdzie do historii jako jedna z najbardziej kultowych linii dialogowych tego uniwersum. Również pozostałe wątki tym razem dowożą – relacja Vel z Mon Mothmą wypada bardzo interesująco, a same więzy ich łączące okazały się dla mnie sporym zaskoczeniem. Podejrzewam, że postawa Vel może być jednym z powodów, dla których Mon przychylniejszym okiem spojrzy na otwarty bunt przeciwko Imperium. Bardzo zabawnej konkluzji doczekał się za to wątek Syrila, który najpierw mówi matce o wydłużeniu godzin pracy w związku z awansem, a następnie czatuje przed kwaterą IBB w oczekiwaniu na Dedrę, do której zaczął żywić głębsze uczucia po przesłuchaniu. To raczej nie koniec relacji tej dwójki i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że pozostanie ona dość nieoczywista, zamiast popadać w kliszowym romans, zwłaszcza, że obie postaci są jak na razie bardzo dobrze prowadzone i taki zabieg niepotrzebnie by ich spłycił. A propos samej Dedry, także fragment jej wątku na Ferrix wypadł bardzo dobrze – scena tortur Bix, wraz z całą podbudową, jest naprawdę mocna, a Adria Arjona wiarygodnie oddała przerażanie całą sytuacją.

Przed trzema finałowymi odcinkami serial prezentuje się znakomicie i co rusz pokazuje nam, że może być jeszcze lepszy. Odejmując naprawdę tragiczne kostiumy, jest bardzo dobrze zrealizowany pod kątem technicznym, audiowizualnie trzymając często wysoki poziom godny produkcji z Gwiezdnymi wojnami w tytule. Aktorsko przedstawia się znakomicie i nawet mniej znani aktorzy, czy ci z dalszego planu, wyciskają maksimum z i tak bardzo dobrego i precyzyjnego scenariusza. Nie spodziewałem się, że faktycznie przyjdzie mi kiedyś obejrzeć Star Wars, które są tak dojrzałe tematycznie i rzeczywiście skierowane bardziej do „dorosłego” widza.

Podobne posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.