Star Wars: Mroczne Imperium II. Kres Imperium – recenzja

mroczne imperium II

Kilka lat po premierze ostatniej części oryginalnej trylogii świat Star Wars odchodził powoli w zapomnienie, żyjąc wyłącznie w ramach wąskiego grona wiernych miłośników. Potem niespodziewanie ukazała się, moim zdaniem genialna, książka Dziedzic Imperium Timothy’ego Zahna, która rozpaliła serca fanów na nowo i dostarczyła paliwa dla prężnego kontynuowania rozwoju Expanded Universe. Następnie przyszła pora na pierwszą część z serii komiksów Mrocznego Imperium. Nie jest tajemnicą, że wydawany od 1991 roku komiks już u swego zarania budził skrajne emocje pośród czytelników – w tych skrajnościach niestety przeważały odczucia negatywne. Niezaprzeczalnie wypełnił swego czasu pewną lukę – od premiery Powrotu Jedi w 1983 roku nie pojawiało się nic związanego z odległą galaktyką, co przykułoby uwagę szerszej publiczności. Z uwagi na to Mroczne Imperium mogło poszczycić się całkiem dobrymi wynikami sprzedażowymi, które naturalnie wpłynęły na decyzję o kontynuacji serii… Tak powstał komiks Star Wars: Mroczne Imperium II. Kres Imperium. Czy stworzony w 1994 roku sequel wyciągnął wnioski z lekcji swojego poprzednika?

250px-MroczneImperiumKres

Dzięki wydaniu w Polsce omawianej pozycji przez wydawnictwo Egmont w maju tego roku, mamy szansę odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jeśli miałbym przedstawić swój punkt widzenia po lekturze drugiej części Mrocznego Imperium, to moja ocena byłaby pejoratywna. Tom Veitch, scenarzysta serii, stworzył historię doskonale wpasowującą się w ówczesny trend – i bynajmniej nie jest to komplement. W trakcie lektury miałem wrażenie, że galaktyka cofnęła się do punktu wyjścia. Imperium, po niezliczonych porażkach, znów odradza się niczym feniks z popiołów i ponownie trzyma uciśnione światy w żelaznym uścisku, Imperator Palpatine powstaje z martwych (sic!) i (uwaga, tu zaskoczenie) planuje użyć śmiercionośnej broni, zdolnej do obracania całych planet w pył. Sojusz Rebeliantów jeszcze raz występuje w roli naprędce zorganizowanej partyzantki. Szczególnie warto zwrócić tu uwagę na fakt, że Rebelianci, pomimo zniszczenia dwóch Gwiazd Śmierci i rozgromienia Imperium, cały czas nie wyszli poza ramy bojowników o wolność – pojęcie Nowej Republiki, o którą walczono podczas Galaktycznej Wojny Domowej, praktycznie nie funkcjonuje.

Skoro jesteśmy już przy fabule, powinienem nawiązać do dialogów, ponieważ to one stanowią o jej być albo nie być. Pomimo usilnych starań i prób wmawiania sobie, że to tylko moje uprzedzenia względem przedstawionej historii dają o sobie znać, nie mogłem wyzbyć się poczucia nieodzownej infantylności, jaka towarzyszyła rozmowom bohaterów i opisom sytuacji. Można by rzec, iż doskonale uzupełniały one równie naiwny wątek przedstawiony w komiksie. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie wskazał pozytywów, a z pewnością należy do nich Kam Solusar – jeden z pierwszych uczniów odrodzonego Zakonu Jedi Luke’a Skywalkera. Postać jest na tyle dobrze poprowadzona, że mógłbym przysiąc, iż specjalnie do niego przysiadł inny scenarzysta.

Przyjrzyjmy się bliżej rysunkom, za które odpowiedzialny był Cam Kennedy. Mają one swój specyficzny styl, któremu nie można odmówić pewnego uroku. Problem tkwi jednak w tym, że w żadnym wypadku nie pasują do Gwiezdnych Wojen. Nowych bohaterów często charakteryzuje dziwny ubiór, przez co w moim odczuciu nie pasują do świata Star Wars, zaś dziwne droidy bojowe lub imperialne myśliwce z mózgami martwych pilotów, przywodzą na myśl podrzędne radzieckie science-fiction. Nie pomaga im także skąpa w detale kreska i uboga, blada kolorystyka, która kompletnie nie przyciąga wzroku. Mam także mgliste przeczucie, że gdybym pokazał kilka stron z komiksu komuś, kto nie miał z nim wcześniej do czynienia, ale zna Gwiezdne Wojny, nie zorientowałby się, że tytuł ten jest z nimi związany. Styl, w jakim przedstawiono głównych bohaterów sagi także nastręcza wątpliwości. Często łapałem się na tym, że nie byłem w stanie ich rozpoznać, jeśli w danym momencie inna postać nie zwróciła się do nich po imieniu. Luke nie wygląda jak Luke, Leia nie przypomina Lei, i tak dalej, i tak dalej.

Star Wars: Mroczne Imperium II. Kres Imperium to pozycja, która może stanowić swego rodzaju mentalny powrót do korzeni i ciekawostkę dla tych fanów, którzy chcieliby poznać Rozszerzone Uniwersum u swego zarania. Jeśli jednak poszukujecie dobrej, gwiezdnowojennej opowieści, okraszonej ciekawymi postaciami i przyjemną dla oka kreską rysowniczą, to raczej trafiliście pod zły adres. Infantylne dialogi, zagmatwane wątki, ubogie i nieklimatyczne rysunki oraz spora cena za polskie wydanie (69,99 zł) sprawiają, że zakup komiksu mógłby popsuć Wam humor.

Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że jeśli twór ten w ogóle musiał powstać, to całe szczęście, że należy już do Legend


Autor recenzji: Mikołaj Sałasiński

  • Wydanie: 2017
  • Seria/cykl: STAR WARS LEGENDY
  • Scenarzysta: Tom Veitch
  • Ilustrator: Cam Kennedy, Jim Baikie
  • Tłumacz: Katarzyna Nowakowska
  • Data polskiej premiery: 24.05.2017

Nasza ocena:

  • Klimat: 2 / 10
  • Fabuła: 2 / 10
  • Postacie: 3 / 10
  • Rysunki: 4 / 10

Ocena ogólna: 3 / 10

Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Back to top button

Wykryto Adblocka :(

Hej! Nasza strona to owoc pracy pasjonatów, lecz musi się również utrzymać! Działamy głównie dzięki reklamom, które wyświetlamy. Rozważ wyłączenie Adblocka, aby zapewnić nam możliwość dalszego dostarczania ciekawych treści.