Na odbywającym się w dniach 12-15 lipca toruńskim Polconie miałem przyjemność wygłosić prelekcję na temat tego, jak w nowym kanonie przedstawiana jest sytuacja polityczna odległej galaktyki w czasach po Powrocie Jedi. Próbowałem odnieść się do tego, jak dokładnie ta polityka wygląda, a także jak jest przedstawiana. Motorem napędowym do stworzenia prelekcji było pytanie, które zadałem sobie podczas małego maratonu Gwiezdnych Wojen: “Dlaczego Epizody VII i VIII są tak odmienne?” Gdy oglądam obecnie całą sagę, zauważam, że Przebudzenie Mocy i Ostatni Jedi w pewnym sensie odstają od reszty, sprawiają wrażenie czegoś innego, niepasującego do Epizodów I – VI. Podejrzewam też, że nie tylko mi towarzyszy to uczucie. Po chwili zastanowienia zorientowałem się, że nie chodzi tu o kwestie wizualne czy nowych bohaterów. Wynika to z braku płynności i ciągłości tła politycznego, która byłaby zrozumiała dla zwykłego odbiorcy. Zacznijmy jednak od początku.
Trylogia Prequeli polityką stała i myślę, że nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Polityka i próba jej przedstawienia to jedne z centralnych osi fabuły i w każdym epizodzie mieliśmy do czynienia ze scenami przedstawiającymi chociażby obrady Senatu. Zebrania w gabinecie Kanclerza były na porządku dziennym, a nawet sama Rada Jedi była ukazana jako dość upolityczniony organ, ingerujący w sprawy ogólnogalaktyczne. Mocno skupiono się na ukazaniu frakcji – otrzymaliśmy Republikę, finalnie przetransformowaną w Imperium Galaktyczne, oraz Separatystów, których żądania i motywacje zostały odpowiednio uwydatnione. W zakończeniu Zemsty Sithów pojawiły się znaki sugerujące zawiązanie się Sojuszu Rebeliantów. Choć dyskusyjna jest kwestia, czy tak szerokie przedstawienie działalności politycznej wyszło Epizodom I – III na dobre (osobiście jestem zwolennikiem tej idei), to uważam, że zawiodło przede wszystkim przedstawienie. George Lucas próbował zapoznać nas z polityką w sposób siermiężny i toporny, żeby nie powiedzieć, że po prostu rzucał nam hasłami prosto w twarz. Wszystko było zbyt bezpośrednie i pozbawione swoistej subtelności.
Dziwi to, zwłaszcza, jeśli przypomnimy sobie Epizod IV, również tworzony przez Lucasa, w którym przedstawienie polityki jest już zupełnie inne. Podobnie zresztą jest w pozostałych częściach Oryginalnej Trylogii. Polityka wprowadzana jest tam z wyczuciem, przewijając się gdzieś w dialogach, które bardzo łatwo przeoczyć i uznać za zbędne dla fabuły i całej akcji rozgrywającej się na ekranie. Może i właśnie takie są, ale jeśli się na nich skupić, to niesamowicie rozbudowują świat, dzięki czemu uzyskujemy obraz pełniejszy i bardziej satysfakcjonujący. Poza dialogami otrzymujemy również sugestywne sceny (z rewelacyjną naradą na Gwieździe Śmierci z Nowej Nadziei na czele). Sama „okupacja” Bespina w V Epizodzie również daje nam obraz tego, jak Imperium poczynało sobie z planetami.
Jest jednak coś jeszcze, coś ważniejszego. Kiedy Epizody IV – VI ukazywały się na przełomie lat ’70 i ’80, były one samodzielnymi dziełami. Co więcej, nikt nie próbował udawać, że jest inaczej, bowiem dostaliśmy obraz kompletny, od którego nie wymagaliśmy więcej. Wiedzieliśmy, że jest złowrogie Imperium, które kontroluje galaktykę, a przeciwko niemu staje Rebelia, pragnąca obalić tyranię i przywrócić rządy pokoju oraz demokracji. Czy musieliśmy wiedzieć wszystko o ich genezie bądź przywódcach? Nie. Oczywiście cieszy fakt, że zostało to opowiedziane w Prequelach, ale, jak wspomniałem wyżej, obraz jest pełny, a historie obu frakcji nie są niezbędne do zrozumienia Oryginalnej Trylogii. Dzieło jest zamknięte w sobie i wewnętrznie spójne, a wszystko, co było potrzebne do jego opowiedzenia, zostało nam pokazane.
Niestety podobnie zachowują się Sequele. Epizody VII i VIII (podejrzewam, że i IX będzie szedł tą drogą) traktują same siebie, jakby poprzednie filmy nie istniały. A jednak, jak same numerki przy tytułach wskazują, są kontynuacją! Nie mogą zatem generować zupełnie innej galaktycznej polityki, zupełnie nowych frakcji, bez podania jakiegokolwiek związku z tymi, które zastaliśmy w finale Powrotu Jedi. Tym bardziej, że od bitwy o Endor minęło zaledwie 30 lat (zupełnie inaczej można by o tym mówić, gdyby to było 5 lub 10 stuleci). Te trzy dekady po Epizodzie VI dostajemy bowiem Nową Republikę, Ruch Oporu i Najwyższy Porządek. Jasne, możemy sami próbować wydedukować ich historię i związek z Rebelią oraz Imperium. Pierwsza z brzegu, Nowa Republika, została założona przez rebeliantów po wygranej przez nich Galaktycznej Wojnie Domowej. Ale już z Najwyższym Porządkiem mamy pewien problem – Imperium zostało pokonane, Palpatine oraz Vader nie żyją, druga Gwiazda Śmierci została zniszczona, zaś w finale Powrotu Jedi obserwujemy tłumy świętujące na ulicach kilku planet jego upadek. Tymczasem w Przebudzeniu Mocy widzimy organizację czy też państwo bliźniaczo do Imperium podobne, w dodatku dysponujące siłami liczniejszymi, lepiej wyszkolonymi i generalnie robiącymi wszystko lepiej (chociażby ta nieszczęsna Baza Starkiller). Na dokładkę twórcy serwują nam Ruch Oporu, który podobnie jak Republika jest „tym dobrym”, ale z jakiegoś nieokreślonego powodu występuje jako trzecia siła. Gdzie jakiekolwiek wyjaśnienie, dlaczego to nie są połączone frakcje? Gdzie wyjaśnienie transformacji Imperium w Najwyższy Porządek? Nie zrozumcie mnie źle, nie oczekiwałem, żeby VII Epizod był tak naprawdę kosmiczną Grą o Tron, tłumaczącą nam zawiłości galaktycznej polityki. Rozwiązanie tego problemu mogłoby być banalnie proste. Przygotowałem nawet krótki poradnik dla Lucasfilmu:
- krótki dialog pomiędzy Leią a naprawdę dowolną osobą z Ruchu Oporu, w którym wspomina ona zajścia z przeszłość i w nich tłumaczy ich separację oraz brak pomocy ze strony Republiki (wbrew temu, co sugerują napisy początkowe do Przebudzenia Mocy, na ekranie nie dostajemy jakiegokolwiek dowodu na to, że Republika wspiera bojowników),
- Snoke, który w rozmowie z Kylo Renem i Huxem wspomina Imperium, jego upadek w wyniku licznych błędów i odrodzenie pod postacią Najwyższego Porządku, silniejszego od pierwotnego organizmu,
- retrospekcja/wizja związana z bitwą o Jakku. Dowiedzielibyśmy się co nieco o planecie, również podczas niej można by ukazać ucieczkę kilku wysoko postawionych imperialnych, którzy stanęliby później na czele Najwyższego Porządku. Oczywiście sam fakt ujrzenia bitwy o Jakku, będącej chyba najważniejszą potyczką całej wojny, byłoby czymś niesamowitym.
Proste zabiegi, a jak bardzo ułatwiające nam zorientowanie się w polityce oraz gwarantujące nam ten punkt odniesienia do Oryginalnej Trylogii, który sprawia, że występuje płynność tła politycznego. Zwłaszcza że wielu osobom podczas pierwszego seansu Epizodu VII towarzyszyła spora konsternacja, jeśli chodzi o kwestie polityczne. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który ani na sekundę nie pomyślał, że Baza Starkiller zniszczyła układ Coruscant.
Takie informacje powinny – moim zdaniem – znaleźć się w filmach, gdyż ich brak po prostu rzutuje na czytelność i spójność epizodów. Fakt że otrzymujemy to wszystko dokładnie opisane w komiksach i książkach, wcale nie poprawi nam odbioru filmów, a jedynie przyczyni się do lepszego ich zrozumienia. Jak pisałem wcześniej, Epizod IX zapewne będzie kontynuował trend występujący w dwóch poprzednich filmach i pod kątem politycznym dostaniemy wystarczającą ilość informacji do dobrego zrozumienia samego filmu i prawdopodobnie całej trylogii samej w sobie. Zwłaszcza że pod kątem ukazywania polityki, nowe epizody spod szyldu Disneya hołdują przedstawianiu znanemu z Oryginalnej Trylogii. Szkoda tylko że to wszystko po uprzednim zapomnieniu o związkach Sequeli z pozostałą częścią sagi…
Na marginesie dodam, że jeśli ktoś miałby ochotę wysłuchać mojej prelekcji, w której poruszam ten temat oraz resztę zagadnień dotyczących polityki po Epizodzie VI, to serdecznie chciałbym zaprosić na Copernicon, który odbędzie się w Toruniu w dniach 14-16 września.