Po niezbyt udanym dodatku do Dark Forces II do Jedi Outcast podchodziłem nieco ostrożniej, nie mając zbyt wygórowanych oczekiwań i nie spodziewając się przebicia świetnej poprzedniczki. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Dwa lata po wydarzeniach z Mysteries of the Sith Kyle Katarn powrócił do roli najemnika w służbie Nowej Republiki. Protagonista zupełnie odciął się od Mocy, a swój miecz świetlny zawiesił na przysłowiowym kołku. Kiedy jednak podczas jednej z pierwszych misji Mroczny Jedi Desann i jego uczennica Tavion „zabijają” wieloletnią towarzyszkę Kyle’a, Jan Ors, Katarn udaje się do znanej z poprzedniej odsłony Doliny Jedi, aby naprędce odnowić swoje umiejętności kontrolowania Mocy. Niestety Desann śledzi Kyle’a w drodze do Doliny, co skutkuje odkryciem przez niego potencjału miejsca i stworzeniem nowego rodzaju wrażliwych na Moc imperialnych żołnierzy, a sam Desann staje się potężnym wojownikiem. Katarn, uzbrojony już w świetlną klingę i Moc, wyrusza na jego poszukiwania motywowane oklepaną i starą jak galaktyka chęcią zemsty. Czy to źle, oceńcie sami.
Fabuła bardzo przypadła mi do gustu, choć historia w Dark Forces II nadal pozostaje moją ulubioną w tej serii, nawet jeśli ta w Jedi Outcast sprawiała wrażenie bardziej wpisującej się w uniwersum. W końcu na swojej drodze napotykamy Lando Calrissiana i Luke’a Skywalkera, wspomagających nas w walce z Resztkami Imperium, zaś część lokacji, które zwiedzamy w trakcie rozgrywki, doskonale znamy z Oryginalnej Trylogii – mowa tu o Yavinie IV i Bespinie. Całość, na którą złożyły się 24 misje, starczyła mi na 14 godzin zabawy. Dostępny arsenał nieznacznie rozszerzył się względem poprzedniczki, aczkolwiek nadal prym wiodą dobrze znane już środki zagłady. Miłym akcentem była możliwość pokierowania AT-ST w jednej z misji.
Największe zmiany w odniesieniu do poprzedniej odsłony twórcy zaserwowali nam w kwestiach technicznych. Menu i cały interfejs wyglądają znacznie lepiej, a przede wszystkim – są przejrzyste. Co do umiejętności Mocy, również poczyniono znaczne usprawnienia. Przede wszystkim jest ich mniej. LucasArts skupiło się na dziewięciu najbardziej podstawowych i przydatnych, oszczędzając nam widoku zupełnie abstrakcyjnych projekcji czy sithańskich „fireballi”. Również mechanizm ich zdobywania i rozwoju uległ zmianie. Nie musimy już niepotrzebnie uganiać się za sekretami, gdyż dostęp do kolejnych poziomów zdolności i nowych umiejętności zdobywamy automatycznie po dotarciu do określonego punktu fabuły. Proste, mniej denerwujące, a przy okazji w naprawdę miły sposób akcentujące rozwój i opanowanie aspektów Mocy przez Kyle’a.
Strzelanie nadal jest przyjemne, ale to, co twórcy zrobili z walką mieczem świetlnym… Dzięki znacznie płynniejszym i bardziej naturalnym ruchom Kyle’a, a także szerokiemu wachlarzowi uderzeń i cięć, nasze posługiwanie się „laserową szabelką” przypomina istny taniec śmierci, niekiedy budzący skojarzenia z pojedynkami w Prequelach. Jakkolwiek w filmach nie przypadły mi za bardzo do gustu, tak możliwość walki w podobny sposób w grze jest fenomenalna i przyprawiła mnie o niejeden uśmiech, kiedy Kyle wykonywał podczas starć coraz to inne akrobacje. Dodatkowo w trakcie rozgrywki możemy przełączać się między trzema stylami walki, różniącymi się szybkością ataków i ich siłą, co było szczególnie przydatne podczas licznych pojedynków z użytkownikami Mocy oraz bardzo okazjonalnych starć z bossami, którzy prezentowali dość zróżnicowany poziom trudności (chociażby ten nieszczęsny finałowy pojedynek zakończony przeze mnie w kilka sekund…).
Pod kątem audiowizualnym gra również zanotowała wyraźny postęp, w wyniku czego jest to zdecydowanie najładniejszy i najlepiej brzmiący tytuł z serii. Graficznie mamy ogromny skok do przodu, co właściwie nie powinno nas tak bardzo dziwić, zważywszy na fakt, że od premiery Dark Forces II minęło 5 lat. Ale nawet jak na pozycję z 2002 roku oprawa wizualna nie zestarzała się bardzo i nadal prezentuje się świetnie. Można mieć zastrzeżenia jedynie co do tekstur skał czy otoczenia w ogóle, bo modele broni i postaci stoją na solidnym, wysokim poziomie.
Tak czy inaczej, design map jest bardzo klimatyczny i gwiezdnowojenny w każdym calu. W kwestii udźwiękowienia, jak to w przypadku każdej produkcji sygnowanej znakiem Star Wars, można tylko chwalić twórców. Po raz kolejny otrzymaliśmy soundtrack oparty na utworach skomponowanych przez Johna Williamsa. Jednak z jakim wysmakowaniem zostały tutaj umieszczone! „Force Theme” przygrywający w tle przez cały trening Kyle’a w posługiwaniu się Mocą na Yavinie IV, czy ukochany przeze mnie „The Final Duel” pobrzmiewający w finalnym poziomie, tuż przed ostateczną potyczką. Nie pozostało mi wówczas nic innego, jak porzucić granie i zasłuchać się w ulubionej kompozycji z całej sagi.
Czy muszę coś więcej dodawać? Nie sądzę. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, zagrajcie w tę grę, bo jest tego warta. Kapitalne pojedynki na miecze świetlne, całkiem niezła fabuła i fenomenalny klimat sprawiają, że to wzorcowy przykład na to, jak tworzyć growe Gwiezdne Wojny.
Być może zainteresują Cię także recenzje innych klasyków:
- Star Wars: Jedi Knight: Jedi Academy
- Star Wars: Jedi Knight: Mysteries of the Sith
- Star Wars: Jedi Knight: Dark Forces II
- Star Wars: Dark Forces
Autor recenzji: Michał Żebrowski