Ciężko w to uwierzyć, ale po wielu miesiącach oczekiwania, przesuwania dat publikacji i ogólnej niepewności w końcu doczekaliśmy się dodania do Star Wars: Battlefront II trybu Capital Supremacy. Nowa forma rozgrywki z pewnością wniosła powiew świeżości do tytułu od DICE, ale czy spełniła pokładane w niej nadzieje? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć.
Dla tych z Was, którzy nie mieli jeszcze szansy wypróbować nowego trybu, krótko streszczę jego zasady. Dwie drużyny walczą o kontrolę nad pięcioma strategicznymi puntami, a ta, która zdobędzie ich więcej, uzyskuje posiłki potrzebne do wejścia w drugą fazę, jaką jest atak na okręt dowodzenia wroga. Gdy już uzyskają wymagane 50 punktów, zwycięscy pierwszej fazy muszą przedostać się na pokłady wahadłowców, by móc wyruszyć ku wrogiemu statkowi. Tam cel jest nieskomplikowany, co jednak nie oznacza, że jest prosty – atakujący najpierw mają za zadanie zhakować jeden z włazów dostępowych, by później podłożyć ładunki wybuchowe pod dwoma generatorami wrogiego statku. Jeśli drużyna agresorów wykona te cele, mecz się zakończy. Jeśli jednak tak się nie stanie, walki toczą się dalej i oba zespoły wracają na powierzchnię planety, starając się na nowo uzyskać punkty wymagane do ataku.
Co mi się podoba?
Przechodząc już do właściwej oceny, zacznę od rzeczy, które zdecydowanie zaliczam na plus.
Przede wszystkim mapa. Choć w Capital Supremacy ponownie wracamy na Geonosis (kolejne mapy mają być dodawane w przyszłych aktualizacjach), to nie jest to ta sama lokacja, jaką znamy z Galaktycznego szturmu. Muszę przyznać, że design pola walki, jego atmosfera oraz kolorystyka są tak dobrze odwzorowane, iż ciężko nie podziwiać widoków, gdy toczymy bitwy. Rozgrywając każdy kolejny mecz odkrywałem, że mapa podoba mi się coraz bardziej, a kiedy zdążyłem już oswoić się z jej topografią, branie udziału w potyczkach stało się czystą przyjemnością.
Starcia na pokładach okrętów flagowych są nie mniej emocjonujące niż walki na powierzchni, a korytarze i hangary zmuszają nas do zmiany taktyki. Etap ten przypominał mi odrobinę to, co znamy już z Galaktycznego szturmu, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało, ponieważ hakowanie drzwi i wysadzanie reaktorów jest dobrze uzasadnione, a przedzieranie się przez kolejne sekcje statków sprawia niemałą frajdę.
Może się to wydać kontrowersyjne dla części fanów marki Battlefront, ale uważam, że ograniczenie bohaterów dostępnych na mapie wyłącznie do tych z ery Wojen Klonów było dobrym pomysłem. Dzięki temu nic nie zakłóca nam wczucia się w specyficzny klimat tego okresu. Jeśli kolejne mapy będą nawiązywać do innych okresów (trylogii Sequeli lub Oryginalnej), to mam nadzieję, że zastosowane zostanie takie samo rozwiązanie.
Skoro jesteśmy już przy postaciach, nie mogę nie wspomnieć o nowych klasach specjalnych, czyli Infiltratorach. ARC Trooperzy i droidy-komandosi to coś, czego Battlefront II potrzebował właściwie od samego początku swojego istnienia.
Chociaż obie jednostki należą do tej samej klasy, to diametralnie się od siebie różnią. ARC Trooper nastawiony jest przede wszystkim na starcia na średni oraz długi dystans, korzystając przy tym ze swoich dwóch pistoletów, podczas gdy droid serii BX to specjalista od walki w zwarciu, do czego stosuje śmiertelnie groźne wibroostrze. Miałem szansę wypróbować przez dłuższy czas obie jednostki i pomimo oczywistych różnic w stylu gry, w każdej z nich dostrzegam ogromny potencjał. Liczę na to, że frakcje każdej ery otrzymają swoich Infiltratorów.
Dość ważną nowością zaprezentowaną razem z Capital Supremacy jest obecność żołnierzy sterowanych przez sztuczną inteligencję (po 12 na każdy zespół). W teorii zabieg ten ma zwiększyć skalę bitew, zachowując jednocześnie liczbę „żywych” graczy na poziomie maksymalnie 40. Przyznam, że tym razem teoria przekłada się na praktykę – twórcy odwalili kawał świetnej roboty, bo SI w końcu zachowuje się sensownie i pokonanie jej stanowi jakieś wyzwanie, czego nie mogłem powiedzieć o botach obecnych dotychczas w trybie Arcade.
Czego nie lubię?
Nawet w największej beczce miodu znajdzie się jakaś łyżka dziegciu… Tak niestety jest również teraz.
W całej aktualizacji szczególnie negatywnie odebrałem fakt wypuszczenia nowego trybu z jedną mapą. Naprawdę, DICE? Pracowaliście nad tym patchem niemal rok, wciąż przesuwaliście termin publikacji, by na koniec rzucić nam jedną (świetną, ale jednak tylko jedną) mapę? Co zajęło Wam tyle czasu?
Liczę na to, że nowe lokacje pojawią się prędzej niż później. Oby nie były to wyłącznie mapy z Wojen Klonów, bo (przy całej mojej sympatii dla tej ery) ileż można wałkować ten temat?
Nawet nie chce mi się już rozpisywać o tym, że po niemal półtorej roku od wydania Battlefront II wciąż nie doczekał się choćby jednej nowej broni, co jest karygodne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z grą TPS/FPS, dla której ekwipunek jest jednym z kluczowych elementów zabawy.
Pojawiają się też mniejsze bądź większe błędy. Zdarzyło mi się, że gra po prostu się wyłączyła, a byłem w trakcie trwającego ponad godzinę meczu w Capital Supremacy… Możecie się domyślić, jak bardzo wyznawałem w tym momencie miłość względem deweloperów.
Podsumowanie
Jak zatem oceniam nowy tryb rozgrywki w Star Wars: Battlefront II? Pomimo kilku wspomnianych powyżej bolączek, uważam, że jest to jeden z najbardziej udanych update’ów, jakich do tej pory doczekała się gra. Pozostaje liczyć na to, że w przyszłości dostaniemy kolejne mapy, które osadzone będą w każdej aktualnej erze uniwersum Star Wars.
Trzymam za to kciuki, a w międzyczasie zanurzam się w kolejnej bitwie na powierzchni Geonosis.