Na Disney+ zadebiutował dziś nowy serial aktorski Star Wars – Akolita. Jest to projekt o tyle ciekawy, że w jego ramach Lucasfilm po raz pierwszy w historii swoich streamingowych podbojów odważył się odbić od komfortowej strefy znanych postaci i settingów. Tym razem na ekranie zobaczyć możemy zupełnie nową erę świata Gwiezdnych wojen, schyłek Wielkiej Republiki, którą w książkach i komiksach poznawaliśmy na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jak zatem wypada nowa, ambitna produkcja?
Po seansie pierwszych dwóch odcinków (Zaginiona/Znaleziona, Zemsta/Sprawiedliwość) niestety mogę powiedzieć, że Akolita jest najwyżej w porządku. Centralna intryga wydaje się umiarkowanie ciekawa, ale przez średnio wyważone tempo narracji póki co trudno było mi się w nią zaangażować. Poziom scenariusza w poszczególnych scenach jest podobnie chybotliwy – od solidnego rzemieślnictwa po okazjonalne dłużyzny wymagające choćby podstawowych poprawek. Całkiem wyjątkowo jak na projekty streamingowe Disneya dostarcza jednak warstwa realizacyjna.
Serial zaczyna się z przytupem, bo od morderstwa mistrzyni Jedi. Obserwujemy, jak tajemnicza młoda postać (Amandla Stenberg) – później zidentyfikowana jako Mae – odnajduje i przystępuje do walki z Indarą (Carrie-Anne Moss). To naprawdę dobra scena, w której wiele wybrzmiewa bez zbędnych dialogów – o dwóch bohaterkach wystarczająco dużo mówi ich fizyczność. W atakach Mae widać porywczość, gniew, emocjonalne zaangażowanie, podczas gdy Indara z cierpliwością i spokojem Jedi broni się przed atakami i z łatwością pokazując przewagę nad przeciwniczką. Przynajmniej do czasu, gdy ją rozpoznaje i wywołane tym rozproszenie przypłaca życiem. Akcja nie oszczędza też elementów otoczenia, co u mnie zawsze jest dodatkiem na plus. To otwarcie nie jest oczywiście cudem sztuki filmowej, ale wykonuje kawał dobrej roboty narracyjnej i pokazuje, że twórcy wiedzą, jak zbudować angażującą sekwencję.
Tym większym rozczarowaniem jest następna, w której poznajemy również odgrywaną przez Stenberg Oshę. (Jeszcze w tym samym odcinku dowiadujemy się, iż bohaterki są bliźniaczkami). Dziewczyna zajmuje się naprawami statków kosmicznych, ale w przeszłości uczyła się w zakonie Jedi, przez co od razu staje się podejrzaną w sprawie zabójstwa Indary. Szczegóły jej życia poznajemy niestety w ramach niesłychanie okropnej ekspozycji. Osha wymienia się faktami na swój temat z wysłanym po nią rycerzem Yordem Fandarem (Charlie Barnett), mimo że oboje doskonale je znają. Bohaterka otrzymała nawet linijkę, w której zaznacza ten absurd, ale to nie czyni go bardziej znośnym. Co najgorsze, Akolita przedstawia nam postać w ten sposób, zanim jeszcze pozwoli jej cokolwiek zrobić, wybrzmieć jej charakterowi poprzez działanie. Na szczęście niedługo później Osha otrzymuje okazję do takiej charakteryzacji, gdy więźniowie, z którymi eskortowana jest do aresztu, sabotują statek i uciekają. Wówczas znacznie lepiej wybrzmiewa jej zaufanie do Jedi, doza altruizmu, ale też zaradność.
Tymczasem podobne wzloty i upadki przeżywają segmenty poświęcone kolejnej ważnej postaci, jaką jest mistrz Jedi Sol (Lee Jung-jae). W jednej chwili możemy obserwować jego podejście jako nauczyciela młodzików, jego reakcje i wnikliwość. W następnej zaś wraz z nim słuchamy wykładu na temat jego relacji z Oshą. Oglądając pierwszy odcinek nowego serialu, nie mogłem przestać się dziwić, iż scenariusz bywa kompetentny w tak oczywiste sposoby tylko po to, by scenę później zmieniać się w festiwal wykładania informacji.
Drugi epizod jest w gruncie rzeczy bardzo podobny, choć podciąga się bardziej szczegółowym wprowadzeniem głównej intrygi. Mae próbuje doprowadzić do śmierci kolejnego mistrza Jedi. Dowiadujemy się, że ma to związek z przeszłością jej i Oshy oraz czymś, czego dopuściło się wóczas czworo Jedi (Indara, uśmiercony w tym odcinku Torbin, Sol oraz Kelnacca). Otrzymujemy też odrobinę wglądu w relację Mae z jej władającym ciemną stroną Mocy mistrzem, którego przez chwilę mogliśmy zobaczyć w końcówce pierwszego odcinka. Teoretycznie ponownie jest to sporo ekspozycji, ale tym razem dla odmiany nigdy nie zostajemy wtajemniczeni w twarde konkrety, bohaterowie nie wymieniają się po prostu informacjami i większość linijek ma dla nich emocjonalną wartość. Dzięki temu dialogi wypadają znacznie lepiej i mam nadzieję, że już do końca sezonu Akolita utrzyma przynajmniej taki poziom.
Ponownie otrzymujemy też sekwencję akcji bardzo podobną do tej otwierającej serial, tylko tym razem z udziałem Sola. I tym razem jest to elegancka, sprawnie nakręcona scena, co pozwala liczyć, że w zakresie walk jeszcze będziemy mieli co oglądać.
Najnowszy projekt Star Wars na start wywołuje we mnie mieszane odczucia. Nie zbliża się do wrażenia, jakie niemal od razu wywierał Andor, ale jednocześnie daje nadzieję na przynajmniej solidną produkcję.