W maju tradycyjnie czekały nas premiery dwóch komiksów z ery Wielkiej Republiki – seria Adventures od IDW oraz główna seria od wydawnictwa Marvel, przy okazji której doczekaliśmy się finału pierwszego arcu fabularnego. Zobaczmy, jak prezentowały się wspomniane zeszyty.
Najnowszy komiks Daniela Oldera wypada bardzo dobrze i obok pierwszego zeszytu jest chyba moim ulubionym z tej serii. Ogromnie mnie cieszy, że dalej kontynuowane jest rozbicie narracji na Zeen i Krixa – choć tym razem nie pokuszono się o wyraźne paralele między obiema postaciami, tak w dalszym ciągu oboje są punktami zaczepienia stanowiącymi świetną okazję do zajrzenia w głąb Jedi i Nihilów. Oto bowiem Zeen w pewnym sensie rozpoczyna swój trening (czemu towarzyszy świetny monolog Luli na temat Mocy), jednak w gruncie rzeczy ogromnie tęskni za Krixem, który z wzajemnością podziela to uczucie i stara się odnaleźć sposób, by wyrwać się z rąk Marchiona Ro, dla którego wykonuje misję. Dziecięca naiwność jednak wcale nie przeszkadza historii, a bardzo dobrze gruntuje jej swoisty realizm i jest błyskawicznie kontrastowana z otaczającą bohaterów rzeczywistością. Jakby tego było mało, w tle dostajemy poboczny wątek konfrontacji Jedi z Nihilami, który wieńczy naprawdę nieźle wyglądająca bitwa kosmiczna. Bardzo miłym akcentem była też nowa odsłona Galactic Data File – to niezwiązana w żaden sposób z fabułą strona komiksu, na której pokazywane są różne aspekty świata Gwiezdnych wojen. W poprzednich zeszytach mogliśmy podziwiać na niej statki kosmiczne oraz rangi w Zakonie Jedi, zaś tym razem przyszedł czas na miecze świetlne – nie tylko znalazło się miejsce na rękojeści bohaterów, ale i przekrój pozwalający zajrzeć do wnętrza legendarnej broni. Drobnej poprawie uległa też oprawa graficzna i w tle nie znajdziemy już żadnych bohomazów. Z kolei styl ilustratora bardzo dobrze sprawdził się w przedstawieniu wspomnianej bitwy oraz śmieciowej planety.
To było jednocześnie dobre, ale nie do końca satysfakcjonujące zwieńczenie pierwszego arcu, a to za sprawą obszernego wypakowania tego zeszytu akcją. Dzieje się tak dużo, że śmiało można by rozbić ten zeszyt na dwa i spokojniej rozwiązać wszystkie poruszone wątki, z korzyścią dla samej opowieści. Przede wszystkim cierpi tutaj zapoczątkowana w poprzednim zeszycie inwazja Drengirów na Latarnię Gwiezdny Blask, która zostaje nam zaprezentowana po łebkach ledwo na kilku kadrach z trzech stron – jak gwałtownie to zagrożenie się pojawiło, tak równie szybko zniknęło. Niemało dzieje się także na Sedri Minor, gdzie do konfrontacji z Drengirami i Huttami stanęli Keeve, Sskeer, Avar oraz Terec i Ceret – lecz tutaj nie mogę powiedzieć, że czuję niedosyt. Zagrożenie jest odczuwalne i rzeczywiście boimy się o bohaterów, z których każdy dostaje jakąś scenę dla siebie. Szczególnie spodobała mi się sekwencja z bliźniętami – i cieszę się, że wyszło to bardzo naturalnie. Przypadło mi do gustu, jak Cavanowi udało się zgrabnie połączyć prowadzone wcześniej śledztwo i losy mieszkańców planety z obecnością Huttów – wszystko nabrało sensu i na dobrą sprawę każdy istotniejszy element całej narracji miał jakiś cel. Najlepiej z tego wszystkiego wypada jednak dalej relacja Keeve i Sskeera, bowiem ich ostateczna konfrontacja jest bardzo emocjonalna, ale nie ucieka wyłącznie w bombardowanie czytelnika smutkiem. Kontrast między pełną wiary w swojego mistrza Trennis a opętanym przez Drengiry i dotkniętym kryzysem w związku z Mocą Trandoshaninem jest wręcz namacalny i wspaniale napędza ich dialogi oraz decyzje, łącznie z finałowym rozstrzygnięciem. Tradycyjnie na pochwałę zasługują także ilustracje Ario Anindito, ale tym razem szczególną uwagę przykuwa przebogata kolorystyka, niesamowicie pogłębiająca klimat. Intensywne odcienie zieleni, granatu, czerwieni i żółci wyglądają fenomenalnie i silnie współgrają z opowiadaną historią, zmieniając się wraz z postępami historii. Długo czekałem na tak ładny komiks z Gwiezdnych wojen.
Jeden komentarz