Jesteśmy już po seansie 2. odcinka The Book of Boba Fett, zatem tradycyjnie przyszedł czas na spisanie naszych wrażeń. Przekonajmy się zatem, jak wypada kontynuacja przygód naszego łowcy nagród.
Epizod zatytułowany The Tribes of Tatooine nie porzuca sposobu opowiadania historii zapoczątkowanego tydzień wcześniej. Ponownie otrzymujemy dość krótką część poświęconą „teraźniejszości” oraz solidną porcję retrospekcji, które jednak tym razem nie zostały pocięte, lecz trwają jednym ciągiem przez mniej więcej 3/4 odcinka. Aby jednak zachować jakąś sensowną kolejność i samemu nie pogubić się w opisywanych wrażeniach, zacznę od początku.
Odcinek rozpoczynamy niedługo po „teraźniejszych” wydarzeniach z poprzedniego – widzimy Fennec Shand, prowadzącą do dawnego pałacu Jabby schwytanego wcześniej zabójcę, należącego do grupy odpowiedzialnej za atak na Fetta. Chwilę później jesteśmy świadkami przesłuchania, podczas którego bohaterowie próbują wyciągnąć od więźnia informacje na temat jego zleceniodawcy. Od swojego droida dowiadują się jedynie tyle, że należy on do Zakonu Nocnego Wiatru. Próby uzyskania dodatkowej wiedzy okazują się bezowocne, a więzień wydaje się niewrażliwy na groźbę utraty życia, lecz Fennec postanawia zastosować przeciw niemu fortel – choć na pierwszy rzut oka śmierć nie jest mu straszna, okazuje się, że wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju śmierć to będzie. Gdy niedoszły zabójca wpada do dołu rancora, będąc święcie przekonanym, że w klatce obok niego rezyduje bestia, niemal natychmiast przyznaje, kto miał zlecić zabicie Boby.
Mówiąc szczerze, w tym momencie przyznałem przed samym sobą, że pomyliłem się w ubiegłym tygodniu, bo byłem święcie przekonany, że to nie burmistrz nasłał zabójców. Wydawało się to zbyt proste, biorąc pod uwagę, że dosłownie w tym samym odcinku Fett otrzymał zawoalowane pogróżki od majordomusa burmistrza. Och, jakże się myliłem tak prędko przyznając się do porażki…
Jak łatwo możecie się domyślić, Boba, Fennec, ich gamorreańscy ochroniarze i świeżo zdobyty więzień udają się wspólnie do siedziby burmistrza Mos Espy, by skonfrontować uzyskane informacje. Na miejscu okazuje się jednak, że prawda jest znacznie bardziej skomplikowana, niż można było sądzić wcześniej, bowiem to nie Ithorianin zlecił zabicie naszego bohatera, a nawet nakazał egzekucję członka Zakonu Nocnego Wiatru za „bezprawne” działania poza przestrzenią Huttów. Boba zostaje odesłany do przybytku Madam Garsy, gdzie ma uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Zanim jednak były łowca nagród zdobywa jakiekolwiek odpowiedzi, przychodzą one do niego same… a właściwie przyniesione są na lektyce.
Nie będę kłamał, spodziewałem się, że w The Book of Boba Fett spotkamy Huttów (w końcu Tatooine należało do Jabby i było na tyle ważnym punktem na mapie galaktyki, że rezydował on tam przez większość czasu), ale to nagłe pojawienie się Huttów na ulicach Mos Espy wzięło mnie totalnie z zaskoczenia. Bliźniaki – bo takim mianem zostali określeni – przybyły na Tatooine, by przejąć kontrolę nad dawnymi włościami Jabby, jednak Boba Fett nie należy do osób, które można łatwo przestraszyć lub przekonać do zrezygnowania ze swoich ambicji. Choć negocjacje okazały się bezskuteczne i bohater jasno dał do zrozumienia, gdzie Huttowie mogą sobie umieścić tablety z prawami do Mos Espy, to z perspektywy widzów i miłośników komiksów była to bardzo owocna scena, bowiem swój pozakomiksowy debiut zaliczył… Czarny Krrsantan!
Niezaznajomionym wyjaśnię, że Czarny Krrsantan to łowca nagród z rasy Wookiee, słynący ze swojej brutalności, bezwzględności i niezwykłej siły. Dotąd spotykaliśmy go niemal wyłącznie na kartach komiksów, gdzie często zawierał niechętny sojusz z Doktor Aphrą. Niejednokrotnie przewijał się także w komiksach z serii Darth Vader. Pojawienie się Czarnego K, jak lubiła nazywać go samolubna archeolożka, stanowi jednocześnie potwierdzenie przecieków na temat fabuły 1. sezonu Księgi Boby Fetta, które opisywaliśmy dla Was jeszcze przed premierą serialu.
Po tej rozmowie i prezentacji przyszłego zagrożenia następuje przeskok w czasie, a Boba ponownie udaje się na regeneracyjny odpoczynek w swoim zbiorniku z bactą. Podobnie jak wcześniej, scena ta stanowi furtkę do retrospekcji z czasu pobytu łowcy nagród pośród Tuskenów.
Od tego momentu poznajemy kolejny etap z przeszłości Fetta. Po uzyskaniu zaufania plemienia, które wcześniej go pochwyciło i trzymało w niewoli, Boba uczy się korzystania z Gaderffii, co okazuje się nie być tak prostym zadaniem. W tym miejscu jeszcze bardziej doceniłem scenę akcji z 2. sezonu The Mandalorian, kiedy Fett przy pomocy laski rozprawił się ze szturmowcami – pokazuje to, jak długą drogę przeszedł on od momentu, gdy za kredyty pracował dla Imperium i własnoręcznie musiał wydostać się z brzucha Sarlacka.
Nie mija wiele czasu, a na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie dla ludzi pustyni – co jakiś czas okolicę, w której koczują Tuskeni, nawiedza pociąg, ostrzeliwujący obóz i systematycznie zmniejszający liczbę członków plemienia. Widząc, jak wielkim zagrożeniem dla ich przetrwania jest owa stalowa bestia, bohater postanawia rozprawić się z nią raz na zawsze; w tym celu udaje się w ślad za członkami kompanii wydobywczej, ukazanej w poprzednim odcinku podczas napaści na farmę wilgoci. Kiedy Fett sprawnie uwalnia lokalną kantynę od namolnej klienteli, postanawia „pożyczyć” śmigacze rzezimieszków, z którymi wraca do tuskeńskiego plemienia. Zapewne domyślacie się już, jaki plan urodził się w głowie Boby.
Późnij jesteśmy świadkami mozolnej nauki prowadzenia śmigaczy przez niezaznajomionych z technologią Tuskenów, a gdy lekcje dobiegają końca, pozostaje już tylko wyczekiwać momentu, gdy zabójczy pociąg ponownie nawiedzi okolicę. Taka chwila oczywiście nadchodzi, a wyszkoleni jeźdźcy pustyni ruszają na spotkanie ze swoją nemezis. Okazuje się, że pojazd jest obsadzony przez Pyke’ów, którzy nie oddają pola zbyt łatwo. W emocjonującej sekwencji akcji Bobie i jego towarzyszom udaje się pokonać najeźdźców i unieruchomić ich pociąg, zdobywając przy tym cały stos nowoczesnych broni, technologii i wielką cysternę wody.
Co się zaś tyczy samych Pyke’ów, jest to bodaj pierwszy raz, gdy widzimy ich bez charakterystycznych hełmów w projekcie aktorskim. Ogromnie cieszą mnie takie smaczki i mam nadzieję, że w dalszej części sezonu twórcy zmieszczą ich więcej.
Po uratowaniu Tuskenów i zapewnieniu im znacznej przewagi technologicznej nad okolicznymi grupami, przed Bobą pozostaje ostatni krok na ścieżce do stania się pełnoprawnym członkiem plemienia. Bohater otrzymuje od wodza dar, jaszczurkę, która w mgnieniu oka wciska się do jego mózgu (ohyda!), zapewniając mu niezły odlot, ale też wizje, dzięki którym Fett odnajduje na pustyni gałąź. Przez krótką chwilę zastanawiałem się, do czego może ona służyć, jednak wszystko stało się jasne już po chwili – to materiał na jego osobiste Gaderffii! Byłem wręcz zachwycony szczegółowym przedstawieniem procesu tworzenia broni, która niemal powstawała na naszych oczach.
Odcinek zamyka scena odziania łowcy nagród w charakterystyczne szaty, jakie nosił w 2. sezonie The Mandalorian, oraz sekwencja przedstawiająca rytualny taniec plemienia wokół ogniska.
Uff, cóż to był za epizod. W pewnym momencie byłem trochę zawiedziony tym, że ponownie lwią część fabuły przeznaczono na ukazanie przeszłości Boby Fetta, jednak po obejrzeniu odcinka od deski do deski doszedłem do wniosku, że jest to po prostu potrzebne, jeśli chcemy dobrze poznać przeszłość bohatera i dowiedzieć się, w jaki sposób z bezwzględnego łowcy nagród stał się honorowym i ambitnym daimyo Mos Espy. Nie jestem natomiast w pełni przekonany, czy dobrą decyzją jest zachowywanie tak dużych dysproporcji pomiędzy ukazaniem czasów obecnych a przeszłością, tym bardziej, że z całą pewnością nie jest to jeszcze koniec retrospekcji – cały czas nie znamy szczegółów pierwszego spotkania Fetta i Fennec Shand, a także tego, w jaki sposób dowiedział się, kto posiada jego pancerz. Są to jednak kwestie, które z czystym sumieniem będę mógł ocenić dopiero po obejrzeniu ostatniego odcinka 1. sezonu.
Jeden komentarz