Nowy świt autorstwa Johna Jacksona Millera to moje drugie spotkanie z tym pisarzem. Wcześniej zmierzyłem się z należącą do Legend książką Zaginione plemię Sithów, z którą to spotkanie skończyło się nie najlepiej, ponieważ nigdy jej nie skończyłem. W omawianej dzisiaj przeze mnie książce również czuć to, z powodu czego nie udało mi się przebrnąć przez poprzednią powieść owego autora.
Zacznijmy jednak od początku. Nowy świt jest powieścią ukazującą przede wszystkim to, w jaki sposób i w jakich okolicznościach poznali się Kanan Jarrus i Hera Syndulla, czyli jedni z głównych bohaterów animowanego serialu Star Wars: Rebelianci.
Powieść rozgrywa się w okresie pomiędzy trzecią a czwartą częścią sagi Star Wars, kiedy zorganizowana Rebelia w zasadzie jeszcze nie istnieje. Fabuła skupia się na planecie Gorse i jej księżycu Cyndzie. Jest to świat górniczy (można śmiało stwierdzić, że tego samego typu co Kessel, przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie), na którym wydobywa się surowiec zwany thoridylem. Thoridyl używany był wcześniej przez Republikę, a teraz przez Imperium m.in. do stabilizacji dział na okrętach typu gwiezdnych niszczycieli. Gorse z czasem została wyeksploatowana i dalsze wydobycie zostało przeniesione na Cyndę.
Strategiczne znaczenie wydobywanego surowca sprawia, że na miejscu pojawia się imperialny wysłannik – Hrabia Denetrius Vidian (cyborg), będący specjalistą od zwiększania efektywności prac wszędzie tam, gdzie się wymaga tego sytuacja. U jego boku zjawia się Rae Sloane – znana czytelnikom kanonicznych powieści przyszła admirał floty Imperium – która w tym momencie jest jeszcze młodą i mało doświadczoną dowódczynią gwiezdnego niszczyciela „Ultimatum”. Kanan w tym czasie pracuje jako jeden z pilotów frachtowców odpowiedzialnych za dostarczanie materiałów wybuchowych na księżyc, potrzebnych do wydobycia Thoridylu. Hera pojawia się w układzie mniej więcej w tym samym czasie, co Sloane i Vidian – ten drugi jest z kolei celem jej misji. Mamy tutaj również całkiem nowych bohaterów, takich jak sullustanka Zalluna, będąca szefową ekipy monitorującej wszelką aktywność na obu światach, czy Skelly, specjalista od ładunków wybuchowych i weteran Wojen klonów z zespołem stresu pourazowego.
Imperialny rozkaz odnośnie zwiększenia efektywności wydobycia thorylidu oraz napięcie związane z wygórowanymi, niemal niemożliwymi do spełnienia żądaniami przyczynia się do postawienia Cyndy, Gorse i ich mieszkańców w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Vidian zamierza wycisnąć Cyndę z thorydilu do cna. Z pomocą ruszają Hera, Kanan, Zalluna i Skelly, którzy zostali wciągnięci w tę walkę nieco wbrew swojej woli.
Warto omówić początek relacji Hery i Kanana, zajmującej w książce całkiem sporo miejsca. Postać i charakter Hery nie odbiegają zanadto od tej samej bohaterki, jaką poznaliśmy w Rebeliantach – jest to nadal ta sama twi’lekanka, chcąca walczyć z Imperium i pomagać uciśnionym społecznościom. Kanan z kolei jest zupełnie inny niż w serialu. W tej powieści wciąż jest niedoszłym Jedi, który ciągle ucieka i stara się unikać Imperium. Przybiera postać niedbającego o nic i nikogo lekkoducha, jednocześnie starając się zapomnieć o przeszłości przy kieliszku. O przeszłości, w której Zakon Jedi został zniszczony, a on nie zdołał ocalić swojej mistrzyni Depy Billaby. Kanan do nikogo się nie przywiązuje i w nic się nie angażuje. Tak naprawdę trwa w wegetatywnym stanie. Jeżeli spodziewacie się tutaj Kanana znanego nam z Rebeliantów, srogo się rozczarujecie, natomiast z perspektywy autentyczności postaci wydaje się to całkiem dobrym zabiegiem narracyjnym.
Styl pisarski Johna Jacksona Millera niestety nadal cierpi na przypadłość, jaka zniechęciła mnie do jego poprzedniej książki, mianowicie przedłużające się opisy kompletnie nieistotnych spraw. Zdaję sobie sprawę, że taki jest charakter i styl pisania Millera, jednak przesada w żadnym kierunku nie jest dobra. Mam wrażenie, że często niepotrzebnie przedłuża pewne wątki i za bardzo zgłębia się w opisywanie niekoniecznie ważnych dla fabuły kwestii. Fabularnie książka nie jest zła, ale też daleko jej do bycia wybitną. Momentami potrafi zaciekawić, ale chwilę potem znudzić – innymi słowy, czytelnikowi zaserwowana jest literacka sinusoida. Odnoszę wrażenie, że wszystko, co autor zawarł na niemal 500 stronach, dałoby się zmieścić na połowie tej liczby, gdyby powyrzucać kompletnie zbędne i przeciągające się opisy.
Książka została wydana przez wydawnictwo Uroboros w 2016 roku i właściwie nie mam czego się przyczepić, jeśli chodzi stronę wizualną i oprawę. Dostajemy miękką okładkę ze skrzydełkami, na których znajdziemy krótki opis powieści i samego autora. Jeżeli miałbym cokolwiek wytknąć polskiemu przekładowi, to wspomniałbym o garści literówek, jakie zdarzyły się tu i ówdzie. Za przekład na język polski odpowiada Anna Hikiert-Bereza. Całość znajduje się na 478 stronach.
Podsumowując moją recenzję, mam mieszane odczucia i nie wiem, czy mógłbym z czystym sumieniem polecić Nowy świt osobom lubiącym wartką akcję, gdzie nacisk położony byłby na mięsistą fabułę, a nie rozwlekłe i nijakie opisy. Sądzę jednak, że o ile nie jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów Star Wars, tak na pewno powinni zapoznać się z nią widzowie serialu Rebelianci, którzy chcą dowiedzieć się, co robił Kanan przed wydarzeniami z serialu i jak poznał się z Herą. Myślę, że zadowoleni również powinni być miłośnicy Rae Sloane, która po tej lekturze stała się moją ulubioną postacią w szeregach Imperium. No i oczywiście polecam powieść tym z Was, którzy lubią czytać o korporacjach górniczych i kosmicznym kopalnictwie…
Autor recenzji: Dariusz Szumilewicz
- Tytuł: „Star Wars: Nowy świt”
- Autor: John Jackson Miller
- Tłumaczenie: Anna Hikiert-Bereza
- Wydawnictwo: Uroboros
- Data premiery: 2 września 2014 (13 kwietnia 2016 w Polsce)
Jeden komentarz